Transport międzyszpitalny: najsłabsze ogniwo systemu ratownictwa medycznego?
Kolejne przypadki śmierci dzieci, oczekujących na transport ze szpitala do innej placówki, boleśnie przypominają, że brakuje jasno sprecyzowanych, systemowych rozwiązań dotyczących przewozów międzyszpitalnych w sytuacji zagrożenia życia.

Pamiętny ubiegłoroczny przypadek śmierci 2,5-letniej Dominiki z okolic Skierniewic (Łódzkie), która nie otrzymała na czas pomocy lekarskiej, spowodował prace nad procedurami dla dyspozytorów medycznych. W rezultacie takie algorytmy powstały.
Niedawny przypadek śmierci 6-miesięcznego dziecka oczekującego w szpitalu w Kutnie na transport do jednostki o wyższym poziomie referencyjnym wywołał pytania o obowiązujące standardy w zakresie transportu międzyszpitalnego. Faktycznie takich standardów nie ma.
- Moim zdaniem przyszedł czas, aby krytycznie spojrzeć na cały system ratownictwa medycznego, bo występują w nim luki. Transport medyczny jest nią ewidentnie, zwłaszcza ten ratunkowy, w sytuacjach, kiedy nie jest on wykonywany przez LPR - mówi w rozmowie z rynkiem zdrowia.pl dr Przemysław Guła, ekspert ratownictwa medycznego.
- Skłaniałbym się w stronę szybkich, ale przemyślanych zmian w ustawodawstwie, aby za chwilę, po kolejnej aferze, nie pisać na kolanie kolejnych rozwiązań, wymyślanych ad hoc - dodaje.
Apele na nic
Problem transportu medycznego (głównie międzyszpitalnego) nie jest nowy. Polska Rada Ratowników Medycznych zwróciła się do resortu o uregulowanie jego przepisów.
- Już w lutym 2011 roku apelowaliśmy do ministerstwa o uregulowanie transportu medycznego, bo ustawa o świadczeniach zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych mówi tylko o transporcie sanitarnym. Transport pacjenta z zespołami medycznymi z jednego do drugiego szpitala nigdzie nie jest uregulowany. Tak naprawdę coś takiego w standardach nie istnieje - mówi Edyta Wcisło, przewodnicząca Polskiej Rady Ratowników Medycznych.
Istnieje natomiast wymóg formalny, zobowiązujący szpitale do podpisania i posiadania umowy z podwykonawcą na " transport medyczny" - to warunek stawiany przez NFZ przy podpisywaniu kontraktów. Dyrektorzy szpitali podpisują takie umowy na określonych przez siebie zasadach lub zapewniają sami taki transport.
- Nam przede wszystkim chodzi o to, aby wprowadzić w tym zakresie standardy obowiązujące wszystkich. Jest potrzeba ustawowego określenia składu zespołów transportowych, ich kwalifikacji, jaki powinien być gwarantowany środek transportu, jego wyposażenie sprzętowe, w leki - dodaje Wcisło.
Społeczny Komitet Ratowników Medycznych zaproponował ramy czasowe transportu sanitarnego - w przypadku pacjentów z bezpośrednim zagrożeniem życia karetka transportowa powinna pojawić się w ciągu 20 minut. W przypadku pacjentów stabilnych, czyli takich, których stan pozwala na czekanie - 60 minut, a w przypadku pacjentów niestabilnych - czas miałby określać lekarz.
Ratownicy domagają się konkretnych przepisów i nie chcą się pogodzić z sytuacjami, jak w przypadku 9-miesięcznej Darii na początku stycznia, która zmarła, oczekując ponad godzinę na transport ze szpitala w Zakopanem do szpitala dziecięcego w Krakowie Prokocimiu. Trzy godziny oczekiwała na przyjazd karetki i transport z Kutna do szpitala w Łodzi półroczna Basia, która też zmarła.
W obu przypadkach brak jeszcze kategorycznych stwierdzeń biegłych, czy i w jakim stopniu przedłużające się oczekiwanie na transport międzyszpitalny miało decydujący wpływ na te tragedie. Oba zdarzenia przypomniały jednak, że brakuje jasno sprecyzowanych, systemowych rozwiązań dotyczących przewozów międzyszpitalnych w sytuacji zagrożenia życia.
Było za drogo
W ubiegłym roku resort zdrowia próbował przeforsować słuszny - jak można sądzić - pomysł, aby przy każdym szpitalu dyżurowała całą dobę specjalna karetka. Projekt zawierający taki wymógł znalazł się w projekcie rozporządzenia o warunkach, jakie miały spełniać szpitale, by otrzymać kontrakt z NFZ na następny rok. Takie ambulanse, według założeń, miały mieć wyposażenie i obsługę "odpowiadającą" zespołowi karetki specjalistycznej w pogotowiu.
Pomysły resortu w tym zakresie wywołały falę sprzeciwu dyrektorów szpitali i samorządowców, którzy wyliczyli, że takie rozwiązanie będzie kosztować ponad miliard złotych rocznie. Koszt bowiem karetki to przedział między 200 a 350 tys. zł a zagwarantowanie w niej dyżurów to koszt prawie 1 mln zł rocznie.
Ostatecznie stanęło na tym, że placówki medyczne muszą mieć dostęp do takiego środka transportu zagwarantowany umową, jednak nie uregulowano, jakie warunki powinna spełniać strona świadcząca usługę.
Wiele ze szpitali korzysta z usług firm zewnętrznych, dzięki czemu nie musi ponosić kosztów utrzymania karetek , ale ostateczny efekt jest taki, że karetki figurujące w umowach nie zawsze są do dyspozycji szpitala w pilnej potrzebie, a rzeczywisty czas oczekiwania na nie jest - delikatnie rzecz ujmując - nie do zaakceptowania.
Umowa bywa fikcją
W niektórych przypadkach pacjenci na transport czekają zbyt długo. Często firmy gwarantujące takie usługi, podpisują umowy z wieloma szpitalami, nie mają więc możliwości zrealizowania ich jednocześnie.
Obie strony podpisują takie umowy, bo... przynajmniej teoretycznie mogą (świadczący usługi transportowe) lub muszą (szpitale). W wyniku kontroli zrealizowanych przez NFZ w 2012 roku, w 5 na 57 przypadków stwierdzono m.in. nieprawidłowości w zakresie realizacji transportów międzyszpitalnych. Zostały nałożone za to kary o łącznej wartości 179 421,77 zł.
Kontrole, których jednym z elementów była realizacja umów na transport międzyszpitalny, były przeprowadzone także w 2013 roku. Dane z poszczególnych oddziałów wojewódzkich spłynęły do centrali Funduszu, ale ciągle są w opracowaniu. Faktem jest, że NFZ dostrzega problem, ale...
Jak poinformował nas Jan Raszeja, rzecznik prasowy Kujawsko-Pomorskiego OW NFZ, przez ostatnie 2-3 lata kontrolujący w województwie w ogóle takim tematem się nie zajmowali.
W Śląskim OW NFZ natomiast przeprowadzono jedną kontrolę i nałożono karę na świadczeniodawcę w wysokości 2 115 zł. Z kolei w mazowieckim oddziale Funduszu na pięć skontrolowanych podmiotów nieprawidłowości stwierdzono u trzech i nałożono na nie kary w wysokości ponad 81 tys. zł.
W Ministerstwie Zdrowia zapytaliśmy m.in., czy zdaniem resortu ogólny zapis w ustawie o działalności leczniczej - mówiący o tym, że podmiot leczniczy musi zabezpieczyć transport medyczny pacjentowi, aby zapewnić mu ciągłość leczenia - jest zapisem wystarczającym?
W odpowiedzi otrzymaliśmy wyjaśnienie, że nie należy utożsamiać transportu medycznego z zespołami państwowego systemu ratownictwa medycznego (co jest wszak jasne - red.), a regulacje dotyczące transportu medycznego już istnieją i są obowiązujące.
"Dokonując wykładni a contrario - należy przyjąć, że prawo pacjenta do korzystania ze świadczeń opieki zdrowotnej nakłada na świadczeniodawcę obowiązek ich udzielania. Transport sanitarny - zgodnie z ustawą - powinien się odbywać na podstawie umowy. Jeśli zobowiązany nie wywiąże się z umowy, ponosi odpowiedzialność cywilnoprawną" - konkludował rzecznik Ministerstwa Zdrowia Krzysztof Bąk.
Potrzebne kolejne tragiczne zdarzenia?
Jak przekonuje dr Guła, problem jednak istnieje i wymaga szybkiego rozwiązania. Dzisiejsze umowy szpitali z usługodawcami na transport medyczny nie regulują jego zakresu. Jego zdaniem, dopóki będzie się rozliczać jedynie sam fakt istnienia umowy z prawdziwą lub fikcyjną firmą - bo takie przypadki też się zdarzają - będzie to bardzo poważny problem zwłaszcza w sytuacji transportu ratunkowego, który nie będzie wykonany w oczekiwanym czasie.
- Dla mnie dyspozycyjność karetki w ciągu godziny jest zupełnie wystarczająca, bo trzeba pamiętać także o tym, że pacjenta trzeba często przygotować do transportu - mówi dr Guła.
Istotne są jednak nie tylko kwestie czasu dojazdu karetki transportowej. Jak przekonuje ekspert, o ile w systemie ratownictwa zostały uregulowane wymogi wobec lekarzy systemu, to w przypadku transportu medycznego nie ma żadnych uregulowań.
- A przecież w czasie takiego transportu często stosowane są leki anestetyczne, pacjent czasem jest zwiotczony, wentylowany. Jakie kwalifikacje powinny mieć załogi? Przecież nie jeżdżą nimi lekarze anestezjolodzy, a czasem nawet nie lekarze systemu - dopytuje ekspert.
Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.
ZOBACZ KOMENTARZE (0)