Ratownik medyczny: żyjemy w państwie z kartonu, uczę się języka i emigruję
Rządzący wprowadzali przepisy zupełnie oderwane od rzeczywistości. Chcę wyjechać z kraju - mówi Jan Świtała, ratownik medyczny z wrocławskiego szpitala.

"Wprowadzali przepisy, np. że pacjent, by zakwalifikować się na test na koronawirusa, musi mieć trzy objawy jednocześnie. (...) Zacząłem się uczyć języka i podjąłem decyzję o wyjeździe z kraju - opowiada ratownik medyczny Jan Świtała.
W rozmowie z "Gazetą Wyborczą", choć przyznaje, że są zapewnione w szpitalu jednorazowe ubrania, których nie trzeba "zabierać do domu i prać", a także gogle, maski i inny sprzęt, to pojawia się zmęczenie personelu. "Czuję się wyczerpany. Jestem znużony tym, że cztery-pięć razy dziennie muszę się przebierać w kombinezon" - mówi.
Zaznacza, że cały czas jest duży napływ pacjentów i "są tygodnie na SOR, że nie wiadomo, w co ręce włożyć".
Świtała uważa, że "żyjemy w państwie z kartonu, a decyzje rządzących "to był pokaz głupoty, np. ta o organizacji wyborów prezydenckich" czy ogłaszanie stanu wyjątkowego bez stanu wyjątkowego.
Według niego epidemia spowodowała brak wiary w państwo, a wielu młodych ludzi przestało ufać jego skuteczności. Dodaje, że "sposób, w jaki traktowani byli medycy, był fatalny". "Zabrali nam prawo do urlopu na żądanie, a te planowe też zostały cofnięte. W każdej chwili mogłem dostać nakaz pracy i być oddelegowany tam, gdziekolwiek pan wojewoda sobie wymyślił, bez możliwości odwołania. Przecież ja pracuję, a nie jestem niewolnikiem" - mówi.
Ocenia też, że "niewydolność pogotowia to porażka na całej linii". "Raz zdarzyło się, że zespół dojechał na wezwanie do chorej kobiety. Mąż otwiera ratownikom i mówi: Po co przyjechaliście? Żona już nie żyje" - konstatuje.
Więcej: wyborcza.pl
ZOBACZ KOMENTARZE (0)