Mobilizacja pacjentów sztucznie wentylowanych - innowacja profesora z Lublina. "Ćwiczy, więc walczy z chorobą"
Nawet jeśli pacjent wymaga sztucznej wentylacji z powodu ciężkiej niewydolności oddechowej, powinien być mobilizowany do ćwiczeń - przekonuje prof. Wojciech Dąbrowski, kierownik Katedry i I Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii Uniwersytetu Medycznego w Lublinie.

- Prof. Wojciech Dąbrowski wprowadził na swoim oddziale intensywnej terapii, gdzie leżą chorzy covidowi, tzw. metodę wczesnej mobilizacji
- Okazała się ona skutecznym postępowaniem wspierającym leczenie ciężkiej niewydolności oddechowej - większość pacjentów jest wypisywana do domu
- Jak podkreślono, metoda ta istotnie zmniejsza także śmiertelność
- Wychodzimy z prostego założenia, że ruch to zdrowie, a łóżko nie jest do końca dobre, zwłaszcza, gdy zbyt długo się w nim leży w bezruchu. Już dawno stwierdzono, że jeśli chory, nie tylko ten krytyczny, ale każdy, będzie wcześniej mobilizowany - będzie się poruszał, ćwiczył - to jego metabolizm będzie bardziej korzystny, a gospodarka hormonalna zbliżona do prawidłowej - powiedział prof. Wojciech Dąbrowski, kierownik Katedry i I Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii Uniwersytetu Medycznego w Lublinie, lekarz kierujący Klinicznym Oddziałem Anestezjologii i Intensywnej Terapii Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego nr 4 w Lublinie.
Dodał, że "pacjent, który ćwiczy, walczy czynnie z chorobą, a nie czeka, co będzie dalej". - On oczywiście walczy w miarę swoich możliwości, ale podejmuje rękawicę, ma poczucie, że coś od niego zależy - podkreślił.
Wczesna mobilizacja chorych nie jest nowym pomysłem
Jak zaznaczył profesor, metoda została wdrożona na przełomie II i III fali pandemii COVID-19. Na oddziale zatrudniono wówczas fizjoterapeutę. - Pomysł chodził za mną bardzo, bardzo długo, gdyż widziałem, jak to działa w oddziałach intensywnej terapii na zachodzie Europy.
Przytoczył przykład prof. Jeana Louisa Vincenta z Uniwersytetu Brukselskiego, jako ikonę intensywnej terapii i gorącego zwolennika takiego postępowania.
- Prof. Vincent zaczął promować wczesną mobilizację krytycznie chorych na początku tego wieku. Wdrożenie takiego postępowania przyniosło nie tylko znaczącą poprawę leczenia pacjentów, istotne skrócenie czasu ich pobytu na intensywnej terapii oraz, w ogóle, w szpitalu, ale pozwoliło także znacząco zmniejszyć koszty związane z leczeniem. Wiele ośrodków na świecie potwierdziło doniesienia prof. Vincenta.
- Nam także udało się istotnie zmniejszyć śmiertelność w tej grupie pacjentów. Rozpoczęcie takiego leczenia - czyli wczesnej mobilizacji pacjentów krytycznie chorych - było możliwe dzięki wspaniałemu zespołowi lekarzy, pielęgniarek oraz fizjoterapeutów, z którymi mam przyjemność pracować. Zespół ten zasługuje na najwyższe uznanie, bez niego program nie miałby prawa zaistnieć. To dzięki ich zaangażowaniu pacjent z COVID-19 był mobilizowany i zaczynał walkę o własne zdrowie - podkreślił specjalista.
Prof. Dąbrowski dodał, że na jego oddziale starano się wyciągać z łóżka pacjentów z COVID-19 i zachęcać, żeby ćwiczyli w obrębie łóżka. - Jeśli tylko wydolność fizyczna pozwalała, pacjenci "jechali" na specjalnym rowerze, który był zamontowany do łóżka.
Ćwiczenia, respirator i środki nasenne
Ćwiczenia były stopniowane, w zależności od stanu i wydolności chorego. Wdrożono również intensywną fizjoterapię oddechową, która polega na wykonywaniu różnego rodzaju ćwiczeń oddechowych.
- Trening z rowerkiem stacjonarnym stosowaliśmy i stosujemy u wszystkich pacjentów, nawet takich, którzy wymagają terapii z użyciem respiratora. U pacjentów z COVID-19 z dużym powodzeniem stosowaliśmy go nawet w przypadkach, kiedy patologią było zajęte 60 - 80 proc. płuc. Co warte podkreślenia: znamienna większość tych pacjentów przeżyła i została wypisana do domu. Możemy stwierdzić, że dzięki wczesnej mobilizacji śmiertelność w tej grupie pacjentów wynosiła około 37 proc., czyli stosunkowo niewiele - zaznaczył profesor.
- Większość pacjentów leczonych z użyciem respiratora otrzymuje środki nasenne. Wielu lekarzy uważa, ze jest to doskonała metoda - pacjent śpi, nie walczy z respiratorem. Głębokie uśpienie w wielu przypadkach nie jest jednak konieczne. Dostępne są bowiem leki, które pozwalają na dość precyzyjną modulację głębokości uśpienia tak, żeby pacjent w nocy spał, zaś w dzień czuwał, nie odczuwając dyskomfortu związanego z leczeniem wentylacyjnym, koniecznością instrumentacji dróg oddechowych czy też innymi procedurami - poinformował profesor Dąbrowski.
Profesor dodał, że "pacjenta można i trzeba budzić w ciągu dnia, gdyż postępowanie takie istotnie redukuje ryzyko delirium i zmian neuropsychologicznych indukowanych leczeniem i pobytem w szpitalu, w tym na intensywnej terapii".
- Zachowanie cyklu fizjologicznego dnia i nocy wpływa także na końcowy wynik leczenia. A zatem można pacjenta wybudzić w ciągu dnia lub istotnie zmniejszyć stopień uśpienia, zaś w nocy pozwolić mu spać i odpoczywać. Oczywiście reguła ta powinna ściśle uwzględniać rodzaj patologii i stan kliniczny pacjenta - zaznaczył.
Metoda nie jest stosowana w innych szpitalach
Metoda stosowana przez prof. Dąbrowskiego nie jest używana w innych szpitalach.
- Przede wszystkim, na oddziałach intensywnej terapii nie ma wystarczającej ilości personelu, nie ma fizjoterapeutów, rehabilitantów. Brakuje ich także na innych oddziałach, gdzie przecież też leżą pacjenci w krytycznym stanie, unieruchomieni chorobą, choćby na chirurgii, neurologii, kardiochirurgii czy też urologii. Jak pacjent długo leży, dochodzi do zaników mięśniowych, osłabienia siły mięśniowej i on potem, po prostu, już nie może się ruszać - powiedział profesor. Wśród problemów wymienia również braki kadrowe - zwłaszcza jeśli chodzi o personel pielęgniarski - i nastawienie psychiczne personelu pielęgniarskiego.
ZOBACZ KOMENTARZE (0)