Możliwość kierowania pacjentów do izolatoriów mają zarówno szpitale, jak i lekarze POZ. Zdaniem prezesa Warszawskich Lekarzy Rodzinnych dr. Michała Sutkowskiego, jest to rozwiązanie, które rzeczywiście może upłynnić ruch pacjentów i stworzyć rodzaj instytucji przejściowej dla osób "zbyt zdrowych" na szpital. W tym rozwiązaniu jest jedno "ale".
Fot. Archiwum
Według informacji NFZ w tym momencie istnieje 38 izolatorów, które nadzorowane są przez szpitale zajmujące się leczeniem covidowych pacjentów. W każdym województwie znajduje się od jednej do siedmiu takich placówek - to baza czterech tysięcy łóżek. "Za tydzień, dwa, ta baza łóżkowa ma się powiększyć się do 10 tysięcy" - czytamy w tvn24.pl.
Póki co większość tego typu miejsc stoi praktycznie pusta. W Pomorskiem izolatorium, które powstało w połowie października w sanatorium MSWiA i w którym docelowo przewidziano miejsc dla 310 chorych, ma olbrzymie rezerwy. 29 października przebywało w nim 35 osób.
Izolatoria na początku epidemii pełniły głównie rolę miejsc izolacji dla osób o łagodnym przebiegu choroby, które z jakiegoś względu nie mogły jej odbyć w domu. Teraz częściej mają przejmować od szpitali pacjentów, którzy czują się już lepiej.
Czytaj też: NFZ zmienia wyceny w leczeniu COVID-19. Drastyczna obniżka dla pacjentów w stanie lekkim
- To pacjent skąpoobjawowy ze średnioobjawowym przebiegiem, niewymagający jakiegoś leczenia dodatkowego, wspomagań typu ECMO czy tlenoterapia - podkreśla dr Sutkowski.
Nie wiadomo jednak, kto zajmie się pacjentami w tworzonych właśnie izolatoriach. Według dr. Sutkowskiego "tu jest to wąskie gardło", bo zarówno wizyta pielęgniarki w izolatorium, nawet najkrótsza, jak i konsultacja lekarza nawet przez teleporadę, wymaga czasu, a przede wszystkim wolnych rąk do pracy.
Więcej: tvn24.pl