Dr Salwa: Zabiegi robotyczne to zabawa dla młodych lekarzy
Potrzeba wielu lat na zdobycie poziomu eksperckiego z obsługi nowoczesnego urządzenia. To mało sensowny plan dla chirurga w średnim wieku - uważa dr n. med. Paweł Salwa, najbardziej doświadczony w Polsce operator robota chirurgicznego da Vinci.

- Każdy lekarz może wykonywać zabiegi robotyczne. Niezależnie, czy uczył się obsługi urządzenia dekadę, czy też odbył jednodniowy kurs
- W publicznym szpitalu robot nie ma szans na bycie rentownym. Nawet finansowanie zabiegów z NFZ nie ograniczy potężnych strat dla placówki - twierdzi Paweł Salwa
- Bywają szpitale operujące robotami bez zapewnionego licencjonowanego serwisu oraz wsparcia dystrybutora
- Powinna być kontrola państwa nad tym, kto wykonuje zabiegi robotyczne - apeluje dr Salwa
Każdy lekarz może operować przy użyciu robota, nawet bez doświadczenia
Jakub Styczyński, Rynek Zdrowia: Nie sądziłem, że się spotkamy na wywiad. W kuluarach słyszałem, że poniosło pana z komentarzami na panelu podczas naszego Kongresu Wyzwań Zdrowotnych w Katowicach.
Dr n. med. Paweł Salwa, Kierownik Kliniki Urologii w warszawskim Szpitalu Medicover: Do mnie takie wiadomości nie dotarły. Zawsze przedstawiam fakty takie, jakimi są. Jestem pewien, że wszystkim nam zależy dokładnie na tym samym - żeby jakość obsługi pacjentów była jak najwyższa. Dla mnie jako lekarza, inne aspekty są pomijalne.
A jak na wypowiedzi zareagował chociażby spółka Synektik – polski dystrybutor robota da Vinci? Słyszałem, że narobił pan kłopotów swojemu pracodawcy.
Podczas panelu w Katowicach nie było przedstawicieli tej spółki, więc w ogóle się do niej nie odnosiłem i nikt z firmy Synektik nie kontaktował się ze mną. Był z kolei człowiek z konkurencyjnego Cambridge Surgical.
Powiedział, że jego firma daje operatorom certyfikat pozwalający na wykonywanie zabiegów w asyście robota. A to nieprawda. To państwo, a nie firma, daje lekarzowi prawo wykonywania zawodu, nie regulując tego, jakim narzędziem faktycznie będzie on operował. To tak jak Microsoft produkujący program Excel, nie umożliwia nikomu bycia księgowym.
Na ten moment, prawo jest tak skonstruowane, że każdy lekarz może wykonywać zabiegi robotyczne. Niezależnie od tego, czy uczył się obsługi maszyny dekadę, czy odbył jednodniowy kurs.
Resort zdrowia wprowadził warunki brzegowe w zakresie doświadczenia operatorów, ale tylko przy zabiegach prostatektomii finansowanej z Narodowego Funduszu Zdrowia.
W pierwszym roku refundacji czyli w 2022 r. każdy ośrodek mógł zawalczyć o to by w kolejnych latach mieć refundację NFZ, dopiero teraz są warunki brzegowe. I one nie są strasznie wygórowane. Ale lepiej takie, niż żadne.
Gdy byłem niedawno u wiceministra zdrowia Piotra Brombera, to on chciał rozmawiać tylko o zabiegach z NFZ. Mniej chętnie odnosił się do kwestii bezpieczeństwa operacji komercyjnych oraz eksperymentów medycznych.
Operacje finansowane z NFZ stanowią tylko część zabiegów robotycznych w Polsce. Bo bywają też operacje komercyjne, albo dotowane z grantów unijnych czy samorządowych. I tam warunki brzegowe nie obowiązują.
W Szpitalu Medicover operujecie wyłącznie komercyjnie.
Tak, i bez cienia wątpliwości mogę stwierdzić, że jesteśmy w Polsce niekwestionowanym liderem, jeżeli chodzi o liczbę operacji w asyście robota da Vinci. Zdecydowana większość moimi rękami.
Ile pan ma zabiegów na koncie?
Ponad dwa tysiące. Niedawno wysoki przedstawiciel producenta robota da Vinci – amerykańskiej firmy Intuitive Surgical - wręczał mi statuetkę i mówił, że następny na podium polski lekarz wykonał zabiegów dziesięć razy mniej. Co jest w sumie dość niepokojące. Istnieją bowiem badania naukowe wykazujące, że potrzeba 500-1000 operacji robotycznych, żeby móc uważać się za eksperta.
Potrzeba dekady, żeby osiągnąć poziom ekspercki z obsługi robota chirurgicznego
Wyjechał pan kiedyś do Niemiec, żeby szkolić się z obsługi robotów. Czy to dobrze świadczy o Polsce, że jej największą gwiazdą z zakresu operacji robotycznych jest 38-letni urolog? Który fachu uczył się u sąsiada za miedzą?
Nie jestem gwiazdą. Na ten moment mam po prostu największe doświadczenie w zakresie operacji robotycznych. I jeśli wykonałem zabiegów znacznie więcej niż inni, to śmiem twierdzić, że mam szansę operować lepiej. Jeśli ktoś dałby mi dziś dłuto do rzeźbienia, to bym nic sensownego z nim nie zrobił. A Michał Anioł wyrzeźbił Dawida dokładnie tym samym narzędziem.
Pana historia dobitnie obrazuje zacofanie Polski w temacie robotów.
Jeżeli chodzi o mój wiek, to nie widzę w tym nic złego żeby relatywnie młody człowiek miał największe doświadczenie w stosowaniu robotów chirurgicznych. Wspomniałem, że potrzeba wielu zabiegów, aby nauczyć się dobrze obsługiwać te urządzenia.
Jeśli statystycznie chirurg wykonujący operacje robotycznie, robi ich ok. 50 rocznie, to potrzebuje blisko dekady, żeby stać się ekspertem.
Doświadczony chirurg szybciej dojdzie do perfekcji w używaniu robota.
Na pewno będzie miał łatwiej. Ale to trochę jak z prawem jazdy. Gdy doświadczony kierowca wsiądzie do samochodu wyścigowego, to i tak zapewne rozbije się na pierwszym zakręcie. Bo trzeba najpierw poczuć różnicę w prowadzonym pojeździe.
Tak samo każdy chirurg da radę zrobić operację robotyczną. Tylko to by była medycyna pola walki – męczyłby się przy tym przez pół dnia. I operacja by się zakończyła, ale nietrudno przewidzieć, jaki byłby jej rezultat.
Odkąd zacząłem posługiwać się robotami, toczy się dyskusja na arenie międzynarodowej dotycząca doświadczenia operatorów. I do tej pory nie udało się wprowadzić np. obowiązkowego europejskiego certyfikatu, który byłby swoistym prawem jazdy - uniemożliwiającym wykonywanie zabiegów robotycznych przez ludzi, nie mających o tym zielonego pojęcia.
Dlaczego nikt tego nie uregulował?
Trudno mi to ocenić i nie chcę nawet spekulować.
Czy każdy chirurg powinien zainteresować się przeprowadzaniem zabiegów robotycznych?
To może być dla niektórych bulwersujące, ale uważam, że zabiegi robotyczne to jednak zabawa dla młodych lekarzy. 50-letni medyk będzie się uczył mniej efektywnie od trzydziestolatka - to naturalne. Dekada zdobywania poziomu eksperckiego z robotyki to dla człowieka w średnim wieku mało sensowny plan.
Poza tym, wbrew pozorom, stosowanie robotów potrafi być fizycznie i psychicznie wyczerpujące. Sam muszę dużo ćwiczyć, żeby chociażby nie bolały mnie plecy od ciągłego siedzenia. Wybiegając w przyszłość, absolutnie nie mam zamiaru operować robotem, mając 60-tkę na karku. To byłaby moja życiowa porażka.
Robot skuteczny tylko w rękach fachowca. Samodzielnie nic nie zrobi
Kilka lat temu w Wielkiej Brytanii zmarł pacjent po operacji robotycznej. Śledztwo wykazało, że zgon nastąpił przez zastosowanie tego urządzenia. W mediach pisano, że: „podczas operacji uszkodzono pacjentowi aortę, krew zalała kamerę, a na koniec da Vinci źle założył szwy. Na sali panował chaos, jeden z asystentów został nawet przypadkowo uderzony przez maszynę.”
To bardzo nieprecyzyjne określenia.
Ja często natrafiam na takie stwierdzenia – że robot robi to czy tamto.
No to wyjaśnijmy sobie wprost: robot chirurgiczny nie wykona żadnego ruchu, nawet o pół milimetra, bez intencji człowieka. Urządzenie tylko przekazuje ruchy operatora siedzącego przy konsoli. Nawet jeśli zabraknie prądu, to robot ma swoją baterię, a szpitale są wyposażone w dodatkowe generatory. Nie sposób dopatrzeć się jakiegokolwiek udziału robota w jakichkolwiek nieprawidłowościach.
Może się oczywiście zdarzyć, że z powodów anestezjologicznych np. podczas operowania ludzi po zawałach, u pacjenta wystąpi zatrzymanie akcji serca i trzeba będzie go reanimować. Zespół będący na sali operacyjnej musi umieć szybko odłączyć robota, żeby niezwłocznie przystąpić do wykonywania czynności.
Ktoś mógłby powiedzieć, że ten dodatkowy czas na odsunięcie maszyny jest utrapieniem, ale dla mnie to byłaby próba umniejszenia braku odpowiedniej reakcji ze strony personelu medycznego.
W sieci roi się od artykułów sponsorowanych oraz „ochów i achów” na temat tego, jak wiele wykonano operacji robotycznych. Dla kontrastu mamy tekst Wirtualnej Polski o śmiertelnym eksperymencie medycznym w krakowskim szpitalu. Te rozbieżności sprzyjają edukacji pacjentów?
Absolutnie nie. Pacjenci słyszą, że roboty medyczne zapewniają lepsze wyniki leczenia. Ale mało kto wspomina o najważniejszych warunkach – jakości robota oraz doświadczeniu operatora. Przez co wiele osób zakłada, że jak podda się operacji robotycznej, to będzie miało lepsze efekty. A potem przychodzi rozczarowanie, gdyż operuje człowiek a nie robot!.
Od kiedy tylko wystartowaliśmy z pierwszymi operacjami robotycznymi, ja i mój zespół niezmiennie powtarzamy, że dobry rezultat operacji w przypadku prostatektomii radykalnej ocenia się w trzech zakresach: skutecznego usunięcia nowotworu, zachowania trzymania moczu i erekcji.
Rozmawiałem z operatorem w konkurencyjnym szpitalu. Powiedział, że nawet przy operacjach robotycznych, szanse na zachowanie trzymania moczu i erekcji, wynoszą ok. 50 proc.
Ja bym się tego chirurga zapytał, gdzie opublikował wyniki dotyczące swojej pracy? Z moim wychowankiem – drem Pawłem Stajno - byliśmy pod koniec ubiegłego roku na kongresie Europejskiego Towarzystwa Urologii Robotycznej w Barcelonie. I jako jedyni z Polski prezentowaliśmy jakiekolwiek wyniki dotyczące skuteczności. To gdzie jest ta nasza konkurencja?
Producenci robotów przekonują, że można nimi wykonać każdy zabieg. Na pewno mają w tym interes. Ale nawet w jednym z pana wywiadów wyciągnięto takie stwierdzenie do tytułu.
Pewnie tak powiedziałem. Faktycznie można robotami wykonywać wszelkie zabiegi chirurgiczne. Pytanie, czy jest sens. Bo jeżeli operacja robotyczna kosztuje więcej, a nie wnosi nic prawdziwie istotnego dla pacjenta, to szkoda pieniędzy. Polska nie jest szczególnie bogatym krajem, więc musi pilnować wydatków.
Powszechną wiedzą jest to, że prostatektomia przy użyciu robota może dawać dodatkowe korzyści pacjentom. Resort zdrowia zastanawia się jednak nad dołączeniem kolejnych wskazań do koszyka świadczeń gwarantowanych: operacje raka jelita grubego i endometrium. To „święta trójca” w robotyce?
Dokładnie tak. To trzy główne wskazania, w których przyjęło się stosowanie robotów. Globalnie robi się nawet więcej zabiegów ginekologicznych niż urologicznych.
Jakie aspekty powinno się brać pod uwagę, wybierając wskazania do operacji robotycznych?
Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, jaka byłaby faktyczna korzyść dla pacjenta. Bo jeżeli tylko taka, że: mniej boli, skraca się czas hospitalizacji i uzyskuje się bardziej estetyczną ranę, to szkoda na to wydawać pieniądze. Ważniejsze jest to, czy dzięki operacji robotycznej pacjent dłużej żyje i będzie miał wyższą jakość tego życia.
W publicznym szpitalu robot chirurgiczny nie ma szans na bycie rentownym
W Katowicach mówił pan, że Polska jest zapóźniona w robotyce o kilkanaście lat względem Niemiec. I że zachodni sąsiedzi też popełniają błędy - kupiono tam 200 robotów, ale na wysokim poziomie operują może ze dwa ośrodki.
Teraz Niemcy mają już prawie 300 robotów. Ale faktycznie liczbę prężnie działających ośrodków referencyjnych można policzyć na palcach jednej ręki.
Z czego bierze się ten nadmiar urządzeń?
Różne badania pokazują, że jeśli szpital chce mieć więcej pacjentów, to musi kupić robota. No to placówki kupują, wpadając w nie lada pułapkę. Bo w większości przypadków chorych może i przybędzie, ale nie tylu, żeby zapewnić rentowność wykorzystania maszyny i odpowiednie doświadczenie operatorów.
Niemniej roboty medyczne globalnie stają się relatywnie standardowym wyposażeniem szpitali i Polska musi nadganiać, jeżeli chodzi o ich liczbę. Tylko muszą być jakieś standardy jakościowe i strategia zakupu. Szpital Medicover jest otwarty na rozmowę z resortem zdrowia i może służyć swoim doświadczeniem. Możemy nawet być ośrodkiem referencyjnym.
Przerwa na reklamę.
Taka prawda. Jest u nas trzech operatorów, którzy mogą wykonywać rocznie kilkaset operacji, bo szkolili się przez kilka lat. Wystarczyłaby garstka tak wydajnych ośrodków jak nasz, żeby wypełnić zapotrzebowanie połowy polskich pacjentów na zabiegi prostatektomii radykalnej.
Jeżeli w szpitalach będzie więcej robotów, to tym trudniej będzie utrzymywać ich rentowność. Ponoć jednorazowe części do da Vinci kosztują kilka tysięcy złotych, a coroczny serwis zbliża się do miliona.
W zwykłym szpitalu robot nie ma szans być rentowny. Nawet finansowanie zabiegów z NFZ nie pozwoli ograniczyć potężnych strat dla szpitali.
Tym bardziej, gdy Fundusz wymaga, żeby placówka wykonała co najmniej sto operacji rocznie, ale niektóre i tak robią mniej. Słyszałem o operatorach pracujących w kilku szpitalach i „obdzielających” je wszystkie wykonanymi przez siebie operacjami. To dość kreatywne spełnianie wymogu prawnego. Na tej zasadzie, to i ja mógłbym pomóc go wypełnić łącznie czterem szpitalom.
Poza tym widziałem wiele publikacji, w których włodarze czy fundatorzy kupili robota i mówią, że jego optymalne wykorzystanie wymaga przeprowadzenia 400 operacji rocznie. Dziwnym trafem jest to liczba zabiegów, które przeprowadzamy w Szpitalu Medicover.
Skoro operator staje się ekspertem dopiero po wykonaniu kilkuset operacji, to mam rozumieć, że jego wcześniejsi pacjenci mają pecha?
Trzeba sobie zdawać sprawę, że proces uczenia trwa i w tym okresie osiągane wyniki leczenia mogą być gorsze. Pacjent musi być o tym poinformowany.
W Szpitalu Medicover uzyskujemy osobną zgodę od pacjenta np. czy część operacji może u niego wykonać lekarz o mniejszym doświadczeniu. Wskazujemy, że może to prowadzić do zmniejszenia skuteczności leczenia.
I ktoś się na to zgadza?
Oczywiście mniejszość pacjentów. Raczej wolą oni mieć wykonaną operację przez możliwie najlepszego eksperta. Ale dobrze jest pozostawiać pacjentom pole do podjęcia świadomej decyzji.
Zadaliśmy sobie trud wyszkolenia nowego lekarza i zajęło nam to cztery lata. Dzięki temu możemy być spokojni o najwyższą jakość przeprowadzonych przez niego operacji.
Skupia się pan na liczbie zabiegów wymaganych do zdobycia odpowiedniego doświadczenia. Kiedy pytałem firmy sprzedające roboty medyczne, to one twierdzą, że od liczby ważniejsze są praktyczne umiejętności chirurga.
Zaliczanie poszczególnych etapów szkoleniowych jest ważne na początku, zanim operator może być w ogóle dopuszczony do operowania ludzi w asyście robota. Ale potem liczą się już twarde statystyki.
Są operatorzy, którzy wykonują zabiegi robotyczne po jednodniowym kursie?
Nie raz czytałem w sieci, że zespół z jakiegoś szpitala jednego dnia odbył szkolenie z obsługi robotów, a nazajutrz miał już zaplanowane zabiegi robotyczne.
Jak to możliwe?
Każdy może otworzyć centrum szkoleniowe, bez ograniczeń. I brać pieniądze za wystawianie ładnych laurek chirurgom.
Producenci sprzętu nie mają na to wpływu?
Na lekarzy nie. Poza tym wiele rzeczy dzieje się poza ich kontrolą. Znam przypadek szpitala, który kupił urządzenie z drugiego obiegu. Czyli nie ma zapewnionego autoryzowanego serwisu ani żadnego innego wsparcia dystrybutora.
Menedżerowie oddziału w tym szpitalu tłumaczą, że do wykorzystywania robota wystarczy posiadać prawo wykonywania zawodu. I formalnie mają rację - nie ma urzędu państwowego, który mógłby im tego zabronić.
Zresztą podobne formalne i bulwersujące zgrzyty zdają się mieć miejsce w przytoczonym przez pana przykładzie krakowskiego szpitala.
Placówka opisywana przez WP miał zgodę komisji bioetycznej, autoryzowany sprzęt od dostawcy i doświadczonego chirurga za sterami. A jednak zakwalifikował do operacji pacjentkę onkologiczną na podstawie USG. Co zrobić, żeby komercyjne albo dofinansowywane UE operacje, były bezpieczne?
Sprawę opisywaną przez WP, znam tylko z bardzo dobrze napisanego artykułu. Jeśli pacjentom dzieje się krzywda, to nie ma znaczenia gdzie i w jakim trybie byli leczeni. Nie trzeba tworzyć nowego organu nadzorczego dla robotyki. Od podejmowania reakcji są odpowiednie komisje, izby i organy ścigania.
Im większe doświadczenie ośrodka, tym lepsze szanse na pozytywne efekty leczenia
Ponoć merytoryczne szkolenia dla operatorów odbywają się za granicą np. we Francji czy Belgii.
Tak, wiodący ośrodek szkoleniowy mieści się w Belgii.
Co się po nim dostaje?
Kolorowy dokument, który formalnie nie ma prawie żadnej wartości.
Ale chyba coś się można nauczyć.
To zależy od ośrodka. Ja akurat przechodziłem modelowe szkolenie pod auspicjami Europejskiego Towarzystwa Urologii Robotycznej, które trwało pół roku.
Tam trenowałem bardzo dużo na martwych lub znieczulonych zwierzętach, trenażerach itd. Potem wykonałem kilkaset różnych etapów operacji. Na koniec wykonałem cały zabieg w największym europejskich ośrodku pod nadzorem i zgodnie ze wskazówkami mentora.
Wtedy też przeprowadzono pilotażowy sposób weryfikacji umiejętności. Nagrano mój cały zabieg i w formie zanonimizowanej rozesłano jego poszczególne etapy do autorytetów światowych w robotyce. To był świetny pomysł, ale - z jakiegoś powodu - nie przyjął się. Prawdopodobnie koszt takiej certyfikacji był zbyt wysoki.
Około 400 operacji wykonywanych rocznie w Szpitalu Medicover to statystycznie więcej niż jedna dziennie. Prawie jak na taśmie produkcyjnej.
Cały świat zachodniej medycyny wie, że aby rezultat jakiejkolwiek skomplikowanej operacji był dobry, to ośrodek musi ich robić dużo i stale utrzymywać bieżące wysokie doświadczenie całego zespołu.
98 proc. swojego czasu zawodowego od lat poświęcam tylko i wyłącznie diagnozowaniu i leczeniu raka prostaty. Ogromna większość to jeden zabieg – prostatektomia radykalna. Potrafię wykonać prawie każdy zabieg urologiczny, ale czy mi tego brakuje? Nie.
Czy jakikolwiek lekarz powinien umieć i wykonywać wszystkie zabiegi? Moim zdaniem absolutnie nie, bo gdy ktoś jest do wszystkiego, to… każdy sobie może dopowiedzieć.
Mnie interesuje, żeby pacjenci z rakiem prostaty otrzymywali możliwie jak najwyższą jakość usługi. Wyobraźmy sobie, że pacjent ma grypę. Czy jego interesuje, że lekarz leczy również zęby? Czy ważniejsze jest to, że ma dobrze leczyć grypę?
Kilkaset operacji rocznie, każda po 3-4 godziny? Fabryka.
Wbrew pozorom, nie pracuję szczególnie dużo – ok. osiem godzin dziennie. Ale ja i moi lekarze mają komfort pracy tylko w jednym szpitalu. Do taśmy produkcyjnej jest więc u nas bardzo daleko.
Za ten komfort płaci pacjent. Jak dużo?
(Brak zgody na publikowanie informacji handlowych - red.).
Pacjent może iść operować się w ramach NFZ. I chyba nie sugeruje pan, że naraża się wtedy na niebezpieczeństwo?
Nie, ale wyniki operacji mogą zależeć od doświadczenia operatora. Trafia do nas przepotężna liczba zapytań od pacjentów z innych ośrodków, z niezadowalającym wynikiem operacji.
Skąd pacjent ma wiedzieć, jakie doświadczenie ma jego operator?
Powinien wprost zapytać, kto go będzie operował od początku do końca i ile ten lekarz wykonał operacji korzystając z danego narzędzia. To święte prawo pacjenta, skoro powierza medykowi swoje życie i zdrowie. Jeśli mnie by odpowiedź nie satysfakcjonowała, to bym poszukał lepszego operatora.
Być może pan jako lekarz mógłby zapytać o doświadczenie chirurga. Przeciętny pacjent usłyszałby, że ma się nie interesować.
To wtedy trzeba uciekać.
Nie każdy ma wybór.
Ośrodków jest wiele i należy zadać sobie trud poszukania lekarza z którym można normalnie porozmawiać.
Powinna być forma kontroli państwa nad tym, kto wykonuje zabiegi robotyczne
Ministerstwo Zdrowia deklaruje, że chce zwiększać bezpieczeństwo operacji robotycznych, nad którymi ma bezpośredni wpływ. Centrum Medyczne Kształcenia Podyplomowego na specjalizacji z urologii wprowadziło teraz dwutygodniowy obowiązkowy staż z obsługi robotów medycznych.
Doskonale. Warto uczyć podstaw na początku kariery lekarza. Przy czym studia to nie miejsce na półroczne szkolenie z jednej techniki chirurgicznej, dlatego uważam, że dwa tygodnie na podstawy robotyki to dobry pomysł.
Ministerstwo Zdrowia wprowadza sensowne rozwiązania w zakresie robotów?
Pozytywnie ocenia to co robi resort zdrowia w zakresie stażów z podstaw oraz wymogów prawnych dla operacji finansowanych z NFZ. Cieszę się, że idziemy do przodu. Warto byłoby jeszcze zadbać, aby Fundusz oceniał wyniki wykonywanych operacji robotycznych.
W Niemczech jest tak, że gdy szpital nie zachowuje odpowiedniej ilości i jakości wykonywanych zabiegów, to może stracić możliwość wykonywania operacji finansowanych przez Kasę Chorych.
Jak to weryfikować?
Na pewno nie można wierzyć tylko danym z ośrodka. Przecież ocena efektów leczenia dokonana przez lekarza może nie być obiektywna. Na Zachodzie to byłoby nie do pomyślenia.
To jak inaczej?
Trzeba zatrudnić kilku kompetentnych ludzi, żeby kontaktowali się z pacjentami i pytali o ich stan zdrowia po pewnym czasie od zabiegu.
Proste wyliczenie: niech to będą trzy osoby zarabiające solidnie - 10 tys. zł miesięcznie. To dałoby koszt 360 tys. zł rocznie przy bodajże 20 mln zł wydawanych rocznie przez NFZ na operacje robotyczne. To byłby niewielki koszt, a możnaby ocenić, czy dobrze wydatkujemy środki.
Powinniśmy mieć w Polsce ośrodek certyfikujący operatorów robotów albo państwowy egzamin z ich obsługi?
Na pewno powinna być jakaś forma kontroli państwa nad tym, kto operuje robotami. Jak to dokładnie zrobić prawnie, by osiągnąć zamierzony rezultat, to już zostawiam prawnikom.
Osobiście wielokrotnie proponowałem, żeby w Polsce stworzyć ośrodek szkoleniowy poświęcający odpowiednio dużo czasu na szkolenie lekarzy. W tym miejscu podtrzymuję, że zarówno ja jak i cały zespół Szpitala Medicover jesteśmy otwarci na współpracę zarówno z firmami, jak i instytucjami państwa.
Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.
ZOBACZ KOMENTARZE (5)