System zagubił rolę lekarza rodzinnego

Od powstania NFZ mamy do czynienia z niezrozumieniem ze strony zarządzających Funduszem, na czym medycyna rodzinna polega i jaka powinna być jej rola w systemie.
Największe osiągnięcia w zakresie medycyny rodzinnej ostatnich lat to przede wszystkim: wielotysięczne środowisko lekarzy rodzinnych z ogromną rzeszą pasjonatów, kilkunastoletni okres kształcenia w nowej specjalności lekarskiej i prężnie działające Kolegium Lekarzy Rodzinnych, które ma intelektualny potencjał promowania idei nowoczesnej opieki podstawowej.
Generalnie rzecz biorąc, lekarz rodzinny miał być integratorem tak podstawowej opieki zdrowotnej, jak też zaleceń i terapii proponowanych przez różnych specjalistów. Miał zapewnić opiekę medyczną we wszystkich podstawowych problemach zdrowotnych.
Do lekarza rodzinnego miał trafiać chory z zapaleniem spojówek, pod jego opieką powinna być kobieta w ciąży niepowikłanej. Zamiast tworzyć kolejki u laryngologa pacjent na zabieg płukania ucha winien zgłaszać się do swojego lekarza rodzinnego. Natomiast specjaliści mieli konsultować lekarzy rodzinnych i otaczać opieką medyczną jedynie pacjentów z rzadszymi lub ze skomplikowanymi schorzeniami.
Lekarz rodzinny pozbawiony przez szereg lat możliwości np. prowadzenia pacjentki w ciąży niepowikłanej po pewnym czasie rzeczywiście staje się w tym względzie niekompetentny.
Paradoksalnie sprzymierzeńcem trendu do ograniczania kompetencji jest lenistwo części lekarzy rodzinnych, którzy uznają, iż im mniej mają obowiązków, tym dla nich lepiej. Łatwiej napisać skierowanie do chirurga niż samemu wykonać drobny zabieg. Niezbyt chlubną rolę odegrało Porozumienie Zielonogórskie, energicznie walczące o jak najmniejsze obciążenie lekarzy POZ pracą.
Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.
ZOBACZ KOMENTARZE (0)