Sprawy nadużyć grzęzną w uczelniach
Bydgoską konferencję pt. "Nierzetelność naukowa w Polsce" można bez wątpienia nazwać pionierską i przełomową.
Już samo jej zorganizowanie i planowane następne edycje stanowią pewną presję dyscyplinującą środowisko naukowe w naszym kraju, a przede wszystkim osoby, które myślą o nieuprawnionym sięganiu po cudzy dorobek naukowy.
Środowisko lekarskie należy do najgłębiej zainfekowanych tego rodzaju nadużyciami, o czym świadczy chociażby liczba referatów na konferencji, poświęconych nierzetelności naukowej w medycynie.
Jednym z ważniejszych płynących z nich wniosków jest konieczność silniejszego umocowania funkcji rzecznika dyscyplinarnego w strukturze szkół wyższych, czyli m.in. wzmocnienia jej przez stosowną asystę prawną - szczególnie na uczelniach pozauniwersyteckich.
Uwikłania towarzyskie
Powtarzano też postulaty, aby udoskonalić cały system ujawniania i karania nadużyć w nauce, sięgając po rozwiązania sprawdzone w krajach zachodnich. Monitorowaniem przypadków nierzetelności naukowej zajmują się tam centralne instytucje państwowe. U nas, niestety, nadal takie sprawy "zamyka się" na terenie uczelni.
Ze względu na różne uwikłania towarzyskie i środowiskowe, gremia uczelniane często nie są w stanie w pełni konsekwentnie i sprawiedliwie oceniać rzetelności naukowej swoich pracowników. Rozpatrywanie takich spraw przez uczelnianych rzeczników i komisje dyscyplinarne okazuje się narzędziem bardzo ułomnym i mało skutecznym.
Kultura prawna władz uczelni oraz samych komisji i rzeczników pozostawia w tym zakresie wiele do życzenia, co przejawia się nierzadko ich działaniem niezgodnym z przepisami. Sięgają np. do formuły przedawnienia, która przecież nie ma zastosowania wobec wielu przypadków naruszenia prawa autorskiego. Pojawiają się problemy związane z właściwą interpretacją regulacji prawnych dotyczących ochrony własności intelektualnej. Mamy również do czynienia z wręcz już rutynowymi zaniedbaniami w zakresie obowiązku informowania prokuratur o naruszeniach praw autorskich i plagiatach.
Z tych powodów znaczna część spraw grzęźnie w uczelniach, nie kończy się ich pełnym wyjaśnieniem, ujawnieniem oraz ukaraniem winnych.
Ustawodawca chciał dobrze
Z drugiej strony obserwujemy swoiste lekceważenie takich spraw przez organy ścigania, często wydające postanowienie o umorzeniu postępowania z powodu małej szkodliwości społecznej. Tymczasem niektóre z takich przestępstw są zagrożone nawet karą 3 lat pozbawienia wolności.
Występuje więc poważna dysproporcja między wagą tych spraw z punktu widzenia ustawodawcy a pobłażliwością i niekompetencją w ich rozpatrywaniu przez odpowiednie instytucje. Potrzebne są zatem nie tylko zmiany prawne, ale także zmiany postawy zainteresowanych osób i instytucji.
Wydaje się, że w sferze mentalności nastąpił już postęp, m.in. w Ministerstwach: Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz Zdrowia.
Pamiętajmy jednak, że w materii zwalczania nadużyć resort nauki ma niewielkie uprawnienia.
Funkcjonujący przy ministrze nauki Zespół ds. Etyki w Nauce jest gremium doradczym, którego opinie nie mają charakteru wiążącego. Autonomia szkół wyższych jest w tym zakresie znaczna i to uczelnie są odpowiedzialne za doprowadzanie takich spraw do końca. Niestety, nie mają ku temu wystarczających sił moralnych i organizacyjnych.
Nowelizacja daje nadzieję
Zgodnie z projektowaną zmianą ustawy o szkolnictwie wyższym powstanie nowa Komisja do spraw Etyki w Nauce przy Polskiej Akademii Nauk, która ma ukonstytuować się najprawdopodobniej w czerwcu 2011 roku. Nowa ustawa wyposaża tę komisję w znacznie szersze kompetencje niż obecny Komitet Etyki w Nauce PAN. Będzie ona wydawać w sprawach nadużyć w nauce opinie wiążące.
Komisja ma ponadto formułować autorytatywne rekomendacje dotyczące postępowań w zakresie różnych aspektów pracy naukowej, np. zagadnień autorstwa, recenzowania, dobrych praktyk przeprowadzania badań naukowych.
Komitet nie będzie już więc tylko organem doradczym, a wyniki jego prac będą miały poważne znaczenie prawne jako dowody w sprawach dyscyplinarnych.
To poważny postęp i nowość w stosunku do obecnie obowiązujących przepisów.
Warto w tym kontekście zauważyć, że także Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułów nie ma obecnie dostatecznie precyzyjnych narzędzi skutecznego działania. Owszem, przewody doktorskie i habilitacyjne, a nawet postępowania dotyczące nadania tytułu profesora bywają wznawiane i weryfikowane. Zdarza się oczywiście odbieranie stopni doktorskich, habilitacji, czy - jak dotąd jednego - tytułu profesorskiego.
Jednak te procedury są niezwykle żmudne i długotrwałe, ciągną się latami, a po drodze mnożą się liczne formalnoprawne znaki zapytania. Konieczne więc wydaje się wprowadzenie przepisów pozwalających centralnej komisji funkcjonować zdecydowanie bardziej efektywnie.
Korumpujące i groźne dla pacjenta
Stosunkowo duża liczba nadużyć naukowych w medycynie wiążę się ze znacznymi korzyściami, jakie odnoszą lekarze w następstwie uzyskania awansu naukowego. Na poszczególnych uczelniach przyjęte są różne obyczaje dotyczące należytej liczby punktów - m.in. w zakresie wskaźnika impact factor - branej pod uwagę przy awansie naukowym.
Te standardy nie są jeszcze utrwalone ani na poszczególnych uczelniach, ani w skali ogólnopolskiej.
Wywołuje to pewne frustracje, bo na jednej uczelni (hipotetycznie) do habilitacji wystarczy np. 10 punktów, a w innej nawet 20 punktów to za mało; w innej za to punktów nie zlicza się wcale... Poza tym są dziedziny medyczne, w których można te punkty zdobyć łatwiej niż w innych, co dodatkowo wzmaga poczucie niesprawiedliwości.
System punktowy jeszcze nie okrzepł. Dlatego nad obiektywizmem oceny dorobku często bierze górę "moralna gotowość rady wydziału" do tego, by kogoś awansować, czyli raczej mechanizm korporacyjny, a nie akademicki.
Plagiaty nie są jednak najczęstszym ani najgorszym nadużyciem wynikającym z presji zdobywania punktów i "pompowania dorobku". Są nimi fikcyjne, źle zaplanowane i byle jak przeprowadzone badania.
Dochodzi w nich do naciągania lub fałszowania wyników, co w przypadku np. leków czy procedur medycznych jest nie tylko bardzo korumpujące, ale może też być niebezpieczne dla pacjenta.
Środowisko lekarskie należy do najgłębiej zainfekowanych tego rodzaju nadużyciami, o czym świadczy chociażby liczba referatów na konferencji, poświęconych nierzetelności naukowej w medycynie.
Jednym z ważniejszych płynących z nich wniosków jest konieczność silniejszego umocowania funkcji rzecznika dyscyplinarnego w strukturze szkół wyższych, czyli m.in. wzmocnienia jej przez stosowną asystę prawną - szczególnie na uczelniach pozauniwersyteckich.
Uwikłania towarzyskie
Powtarzano też postulaty, aby udoskonalić cały system ujawniania i karania nadużyć w nauce, sięgając po rozwiązania sprawdzone w krajach zachodnich. Monitorowaniem przypadków nierzetelności naukowej zajmują się tam centralne instytucje państwowe. U nas, niestety, nadal takie sprawy "zamyka się" na terenie uczelni.
Ze względu na różne uwikłania towarzyskie i środowiskowe, gremia uczelniane często nie są w stanie w pełni konsekwentnie i sprawiedliwie oceniać rzetelności naukowej swoich pracowników. Rozpatrywanie takich spraw przez uczelnianych rzeczników i komisje dyscyplinarne okazuje się narzędziem bardzo ułomnym i mało skutecznym.
Kultura prawna władz uczelni oraz samych komisji i rzeczników pozostawia w tym zakresie wiele do życzenia, co przejawia się nierzadko ich działaniem niezgodnym z przepisami. Sięgają np. do formuły przedawnienia, która przecież nie ma zastosowania wobec wielu przypadków naruszenia prawa autorskiego. Pojawiają się problemy związane z właściwą interpretacją regulacji prawnych dotyczących ochrony własności intelektualnej. Mamy również do czynienia z wręcz już rutynowymi zaniedbaniami w zakresie obowiązku informowania prokuratur o naruszeniach praw autorskich i plagiatach.
Z tych powodów znaczna część spraw grzęźnie w uczelniach, nie kończy się ich pełnym wyjaśnieniem, ujawnieniem oraz ukaraniem winnych.
Ustawodawca chciał dobrze
Z drugiej strony obserwujemy swoiste lekceważenie takich spraw przez organy ścigania, często wydające postanowienie o umorzeniu postępowania z powodu małej szkodliwości społecznej. Tymczasem niektóre z takich przestępstw są zagrożone nawet karą 3 lat pozbawienia wolności.
Występuje więc poważna dysproporcja między wagą tych spraw z punktu widzenia ustawodawcy a pobłażliwością i niekompetencją w ich rozpatrywaniu przez odpowiednie instytucje. Potrzebne są zatem nie tylko zmiany prawne, ale także zmiany postawy zainteresowanych osób i instytucji.
Wydaje się, że w sferze mentalności nastąpił już postęp, m.in. w Ministerstwach: Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz Zdrowia.
Pamiętajmy jednak, że w materii zwalczania nadużyć resort nauki ma niewielkie uprawnienia.
Funkcjonujący przy ministrze nauki Zespół ds. Etyki w Nauce jest gremium doradczym, którego opinie nie mają charakteru wiążącego. Autonomia szkół wyższych jest w tym zakresie znaczna i to uczelnie są odpowiedzialne za doprowadzanie takich spraw do końca. Niestety, nie mają ku temu wystarczających sił moralnych i organizacyjnych.
Nowelizacja daje nadzieję
Zgodnie z projektowaną zmianą ustawy o szkolnictwie wyższym powstanie nowa Komisja do spraw Etyki w Nauce przy Polskiej Akademii Nauk, która ma ukonstytuować się najprawdopodobniej w czerwcu 2011 roku. Nowa ustawa wyposaża tę komisję w znacznie szersze kompetencje niż obecny Komitet Etyki w Nauce PAN. Będzie ona wydawać w sprawach nadużyć w nauce opinie wiążące.
Komisja ma ponadto formułować autorytatywne rekomendacje dotyczące postępowań w zakresie różnych aspektów pracy naukowej, np. zagadnień autorstwa, recenzowania, dobrych praktyk przeprowadzania badań naukowych.
Komitet nie będzie już więc tylko organem doradczym, a wyniki jego prac będą miały poważne znaczenie prawne jako dowody w sprawach dyscyplinarnych.
To poważny postęp i nowość w stosunku do obecnie obowiązujących przepisów.
Warto w tym kontekście zauważyć, że także Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułów nie ma obecnie dostatecznie precyzyjnych narzędzi skutecznego działania. Owszem, przewody doktorskie i habilitacyjne, a nawet postępowania dotyczące nadania tytułu profesora bywają wznawiane i weryfikowane. Zdarza się oczywiście odbieranie stopni doktorskich, habilitacji, czy - jak dotąd jednego - tytułu profesorskiego.
Jednak te procedury są niezwykle żmudne i długotrwałe, ciągną się latami, a po drodze mnożą się liczne formalnoprawne znaki zapytania. Konieczne więc wydaje się wprowadzenie przepisów pozwalających centralnej komisji funkcjonować zdecydowanie bardziej efektywnie.
Korumpujące i groźne dla pacjenta
Stosunkowo duża liczba nadużyć naukowych w medycynie wiążę się ze znacznymi korzyściami, jakie odnoszą lekarze w następstwie uzyskania awansu naukowego. Na poszczególnych uczelniach przyjęte są różne obyczaje dotyczące należytej liczby punktów - m.in. w zakresie wskaźnika impact factor - branej pod uwagę przy awansie naukowym.
Te standardy nie są jeszcze utrwalone ani na poszczególnych uczelniach, ani w skali ogólnopolskiej.
Wywołuje to pewne frustracje, bo na jednej uczelni (hipotetycznie) do habilitacji wystarczy np. 10 punktów, a w innej nawet 20 punktów to za mało; w innej za to punktów nie zlicza się wcale... Poza tym są dziedziny medyczne, w których można te punkty zdobyć łatwiej niż w innych, co dodatkowo wzmaga poczucie niesprawiedliwości.
System punktowy jeszcze nie okrzepł. Dlatego nad obiektywizmem oceny dorobku często bierze górę "moralna gotowość rady wydziału" do tego, by kogoś awansować, czyli raczej mechanizm korporacyjny, a nie akademicki.
Plagiaty nie są jednak najczęstszym ani najgorszym nadużyciem wynikającym z presji zdobywania punktów i "pompowania dorobku". Są nimi fikcyjne, źle zaplanowane i byle jak przeprowadzone badania.
Dochodzi w nich do naciągania lub fałszowania wyników, co w przypadku np. leków czy procedur medycznych jest nie tylko bardzo korumpujące, ale może też być niebezpieczne dla pacjenta.
Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.
ZOBACZ KOMENTARZE (0)