Zespół do spraw zespołu: absurd w walce z absurdami w ochronie zdrowia?
Powołany w styczniu 2016 r. przez ministra zdrowia tzw. zespół do spraw absurdów w ochronie zdrowia trzy miesiące później zakończył pracę. Jej efektem był 130-stronicowy raport wskazujący obszary, w których powinno nastąpić uproszenie regulacji w działalności leczniczej. W listopadzie br. minister powołał kolejny zespół. Ma się zająć wdrażaniem propozycji wypracowanych przez poprzedni zespół...

Efekt pracy pierwszego zespołu na prawie półtora roku niemal zniknął w szufladach resortu. Czy to przykład urzędniczego absurdu i tworzenia kolejnych raportów i analiz, które w praktyce niczemu nie służą?
Działalność bezterminowa
Już po zakończeniu prac pierwszego zespołu i przedłożeniu ministrowi opasłego pracowania, Marek Twardowski, wiceprezes Porozumienia Zielonogórskiego, były wiceminister zdrowia, zapowiadał, że trudno się spodziewać z tego powodu szybkich zmian w kierunku odbiurokratyzowania systemu.
Zwracał uwagę, że prace dotyczyły zbyt wielu aktów prawnych, wymagających modyfikacji na różnych poziomach. W jego ocenie wówczas potrzeba było jednego do półtora roku, by wprowadzić w życie rekomendacje zespołu.
Twardowski pomylił się o tyle, że owe rekomendacje doczekały się nie tyle wdrożenia, co powołania nowego zespołu, który ma zająć się opracowaniem wdrożeniowych rozwiązań. Czas, jaki nowy zespół ma na stworzenie rozwiązań pozwalających odbiurokratyzować działalność leczniczą, nie jest w żaden sposób określony.
To oznacza, że zgodnie z zarządzeniem go powołującym, aktywność zespołu jest bezterminowa. Zespół Ma jedynie co kwartał przedkładać ministrowi raport ze swojej działalności.
Na walkę z biurokracją biurokraci mają czas
- Raport w sprawie możliwości uproszczenia regulacji dotyczących wykonywania działalności leczniczej był już gotowy półtora roku temu - podkreśla dr Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej.
- To, że minęło tyle miesięcy i dopiero teraz powraca się do tematu samo w sobie jest absurdem. Kolejnym jest to, że powołano następny zespół. Kolejnym absurdem jest to, że wdrażano przez półtora roku różne pomysły z obszaru działalności leczniczej, a wnioskami z raportu postanowiono się zająć dopiero teraz - stwierdza Hamankiewicz.
Jak podkreśla prezes NRL, w sferze barier biurokratycznych jest bardzo wiele do zrobienia - na przykład w obszarze kształcenia podyplomowego. Jego zdaniem absurdem było wprowadzenie niesprawdzonego i pełnego błędów elektronicznego Systemu Monitorowania Kształcenia, w którym przeszkód i barier jest tyle, że zamiast uprościć sposób kształcenia doszło do jego skomplikowania. Mają z nim problem zarówno lekarze wnioskujący o specjalizację, jak i ośrodki składające dokumenty potrzebne do akredytacji. Nadal też wychodzą na jaw jakieś nowe problemy z tym systemem.
- Nie trzeba szukać absurdów. Są one widoczne niemal na każdym kroku. Jest nim na przykład ryczałtowe rozliczanie kwartalne szpitali, które nie miało szans znaleźć się w raporcie zespołu zajmującego się do kwietnia 2016 r. uproszczeniami regulacji, bo zostało wprowadzone wraz z siecią, już po zakończeniu prac nad raportem - przypomina dr Hamankiewicz.
- Jednocześnie pozostawiono sposób sprawozdawania do NFZ oparty na absurdalnych przesłankach - mówi prezes Hamankiewicz.
Dokumentacja jest po to, aby była
Na problem rozbudowanej biurokracji w prowadzeniu dokumentacji medycznej, która wymaga pilnych zmian, zwraca uwagę dr Jerzy Gryglewicz, ekspert rynku medycznego z Uczelni Łazarskiego. Wskazuje, że wypełnianie setek dokumentów, które później nie są analizowane i często nie wiadomo czemu służą, to kolejny biurokratyczny absurd.
- Zespół powołany na początku ubiegłego roku jasno to wykazał w swoim raporcie. W wielu obszarach można by zrezygnować z konieczności raportowania części, niczemu niesłużących danych. Przy brakach lekarzy, istotnym elementem poprawienia do nich dostępności, jest skrócenie czasu, jaki poświęcają na czynności biurokratyczne. To najbardziej palący problem do rozwiązania - stwierdza Gryglewicz.
Jak tłumaczy, NFZ nie do końca winny jest „rozpasanej biurokracji” i nie on jest jej kreatorem. Przypomina, że dokumentacja pacjenta jest aktem wykonawczym do ustawy o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta, którą kształtuje resort zdrowia. Inną natomiast dokumentacją jest ta związana ze sprawozdawczością do NFZ, która służy rozliczaniu świadczeń. Obie są niezwykle rozbudowane i w wielu elementach się dublują.
- Ministerstwo Zdrowia powinno przeanalizować, czy duża liczba danych, jakie muszą sprawozdawać świadczeniodawcy, jest w istocie potrzebna. Czy daje jakieś konkretne efekty zdrowotne i czy te dane są faktycznie analizowane. Wypełnianie niezliczonej ilości formularzy, które tak naprawdę niczemu nie służą, traktowane jest przez lekarzy jako nieodzowny element „gry” biurokratycznej, która w praktyce jest bez znaczenia - przekonuje Gryglewicz.
Przyznaje, że to, co jest bardzo ważne i wydaje się przełomowe, jeśli chodzi o dokumentację, to założenie ministra zdrowia - do którego zostało wydane rozporządzenie - że z dniem 1 stycznia 2018 roku wchodzi w życie obowiązek prowadzenia dokumentacji medycznej w formie elektronicznej.
- Cała dokumentacja ma być prowadzona w formie cyfrowej, dlatego najważniejsza część pracy zespołu powołanego w listopadzie br. powinna dotyczyć wypracowania standardów elektronicznej dokumentacji. Sposób jej prowadzenia, mimo że jej zakres w porównaniu z dokumentacja papierową jest identyczny, w praktyce jest przecież zupełnie inny - dodaje ekspert.
Pacjent nie zawsze się mieści w szablonach
Jak zauważa Jerzy Gryglewicz, w trakcie wypełniania dokumentacji często używa się schematów blokowych - szablonów. Ma to swoje plusy i minusy. Z jednej strony przyspiesza wpisywanie danych, a z drugiej może zaburzać poprawność dokumentacji. Każdy pacjent jest przecież inny i niekoniecznie jego przypadek musi wpisywać się w szablon. - To również należy uwzględnić przy tworzeniu standardów - zaznacza
Jak podkreśla Gryglewicz, w naszym systemie produkujemy ogromną ilość dokumentacji. Dwa lata temu w ramach umowy pomiędzy Uczelnią Łazarskiego a Centrum Monitorowania Jakości w Ochronie Zdrowia, przeprowadzony został w sześciu szpitalach przegląd dokumentacji na okoliczność występowania dotyczącej zdarzeń niepożądanych.
- Ta dokumentacja w różnych placówkach była prowadzona na różnym poziomie, ale to, co mnie przeraziło, to była jej objętość, m.in. mnóstwo załączników, moim zdaniem niepotrzebnych, nadmiernie rozbudowanych. Na przykład karty dotyczące rejestru udarów mózgu są wręcz niewykonalne. Zawierają tysiąc różnych pytań. Wypełnia się je więc szablonowo, tylko po to, aby zostały wypełnione, a nie w celu analizy mogącej przynieść jakiś konkretny efekt - stwierdza dr Gryglewicz.
Para poszła w gwizdek
Podkreśla, że jest pesymistą w kontekście powołania do życia kolejnego zespołu ds. walki z biurokracją i efektów jego pracy. - Niestety, bywa, że MZ powołuje zespoły, które rzetelnie wykonują swoją pracę, ale później jej efekty przepadają - stwierdza.
- Przykładem jest zespół ds. rezydentów, który wypracował konkretne rozwiązania na rzecz zapewnienia im optymalnych warunków finansowych i realizowania specjalizacji. Ostatecznie ten dokument powędrował do kosz, co spowodowało w sposób istotny eskalację konfliktu - uważa Jerzy Gryglewicz.
Jego zdaniem wszystkie raporty, przygotowywane przez powołane w resorcie zespoły, powinny być jawne. - Warto też stawiać na konsultacje społeczne, dlatego że w ich trakcie wyłapywanych jest szereg błędów. Tak było np. z pakietem onkologicznym. Dopiero po dwóch latach dokonano w nim oczywistych zmian, na które od początku wskazywali specjaliści - przypomina ekspert,
Zdaniem zarządzającego szpitalem
Natomiast w opinii Andrzeja Mielcarka, dyrektora Szpitala Wojewódzkiego im. Papieża Jana Pawła II w Zamościu, jednym z bardziej bolesnych absurdów pozostaje zbyt mała liczba personelu w stosunku do liczby wykonywanych świadczeń w Polsce. Tymczasem wielu naszych lekarzy pracuje w innych krajach.
- Z drugiej strony proces dopuszczenia obcokrajowców do wykonywania zawodu lekarza w naszym kraju jest zbyt długi i niechętnie widziany przez korporacje, które taktują zagranicznych lekarzy jak konkurencję - wskazuje dyrektor Mielcarek.
Zaznacza, że największy problem nadal stanowią niskie wynagrodzenia przy jednoczesnym nadmiernym obciążaniu pracą załogi. - Skutkiem jest przemęczenie, niezadowolenie personelu, niechęć do pracy, frustracje itd. - wylicza.
- Francja żąda, żeby polscy kierowcy przejeżdżając przez Francję zarabiali tyle samo, co Francuzi. Podobnie polski lekarz w swoim kraju powinien zarabiać tyle, ile we Francji - podsumowuje Andrzej Mielcarek.
Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.
ZOBACZ KOMENTARZE (0)