Lekarka rodzinna: od dwóch tygodni tak wygląda każdy mój dzień, dla urzędników jesteśmy niewidzialni
- Nigdy nie było aż tylu pacjentów. Wczoraj przyszłam do przychodni o 7:30, wyszłam o 20:00 - mówi dr Joanna Zabielska-Cieciuch, która opowiada nam, jak dziś wygląda jej "typowy" dzień pracy.

- Kolejki do POZ to efekt wzrastającej lawinowo czwartej fali pandemii. Jak podkreślają lekarze, z którymi rozmawiamy, jest gorzej niż w poprzednich falach, kiedy wprowadzano obostrzenia.
- Jak mówią nam lekarze, dzisiaj jedynym narzędziem zarządzających ochroną zdrowia w walce koronawirusem jest zwiększanie liczby łóżek covidowych i bezskuteczne apele. Dodatkowo szkoły stały się rozsadnikiem epidemii.
Jak mówi w rozmowie z nami Joanna Zabielska-Cieciuch, lekarz rodzinny, ekspert Porozumienia Zielonogórskiego, kierownik NZOZ "Przychodnia Rodzinna" w Białymstoku, pod opieką jej poradni jest obecnie 80 pacjentów w izolacji domowej z powodu covid.
- Tego nie widzi ministerstwo, nie widzi NFZ ani wojewoda, który zabiera lekarzy do szpitali covidowych. Wojewoda robi zebranie sztabu kryzysowego, występuje przed kamerami na konferencji prasowej. Ma dwa szpitale, sanepid, pogotowie ratunkowe, ale POZ-tu nie widzi w walce z epidemią, gdzie jest ogrom pracy i opieka na pacjentami z covid. Dla systemu covid to tylko łóżka w szpitalach i respiratory – mówi lekarka.
- Musimy sobie zdać sprawę z tego, że w POZ będą kolejki, których nie da się ominąć. Z jednej strony specjalistyka działa jak działa, delikatnie mówiąc – bardzo rożnie. Z drugiej strony, ma na to wpływ także to co to dzieje się w szpitalach – przesuwanie wszelkich przyjęć i zabiegów, wszystkich badań diagnostycznych. Na to wszystko nałożył się prawdziwy wybuch jesiennych zachorowań – stwierdza Bożena Janicka, prezes Porozumienia Pracodawców Ochrony Zdrowia.
Ponad dwukrotnie więcej szukających pomocy w POZ
Jak podkreśla prezes Janicka, o ile w ubiegłym roku na wiosnę czy jesienią wprowadzony został dystans społeczny i wprowadzony lockdown ograniczył zasięg infekcji koronawirusem, tak teraz od września można obserwować lawinowo narastającą falę zachorowań. Zaczęło się, kiedy dzieci wróciły do szkół a rodzice w większości nie korzystają z pracy zdalnej.
- Niestety, obecnie jest gorzej niż źle. Umówiłam się z Rzecznikiem, aby porozmawiać jakie działania należy podjąć, bo nie chcę znowu czytać w mediach, że POZ-ty są złe. Słuchać takich krytycznych opinii jak na Sejmowej Komisji Zdrowia podsumowującej ubiegły rok, co było bardzo krzywdzące. Bo tak naprawdę duża liczba skarg pacjentów na POZ były efektem tego, że one prawie jako jedyne działały. Szpitale były zamknięte a AOS w większości ograniczyły swoją działalność. Kiedy natomiast były kolejki w POZ, kiedy nie można było się do nich dodzwonić – natychmiast reakcją była skarga do RPP – podkreśla Janicka.
Dodaje, że w kontekście udzielonych porad te skargi były kroplą w morzu a obecnie sytuacja w POZ jest gorsza niż się wszystkim wydaje. Pogłębia to "twindemia" i o ile w ubiegłym roku ominęła nas duża ilość zachorowań na grypę, tak w tym roku, co jest efektem odbicia, wybuchła ze zdwojoną siłą.
- W tej chwili mamy bardzo dużo zachorowań grypopochodnych z bardzo wysoką gorączką. To jest nasz kolejny medyczny problem. Jeżeli do nas przychodzi lub dzwoni pacjent, który ma 40 stopni i nie jest zaszczepiony to od razu jest podejrzenie o Covid-19. Z jednej strony to leki, z drugiej wymaz. Jak wynik wymazu jest ujemny traktujemy pacjenta jako grupowego. Niestety, zainteresowanie szczepionkami przeciwgrypowymi jest niewielkie – podkreśla prezes Janicka, dodając, że wciąż jesteśmy przed szczytem grypy a to co można obserwować dzisiaj jest tylko namiastką tego co może nastąpić.
Białe plamy w POZ
Jak mówi prezes PPOZ, poważnym problemem jest nie tylko zwiększona ilość zachorowań, ale także coraz częstsze białe plamy w podstawowej opiece zdrowotnej, których nie widzi NFZ, nie widzi resort zdrowia ani nie widzą wojewodowie. Powodem jest to, że w miejscach w których pozamykały się przychodnie POZ otwarły się filie innych placówek, które są czynne raz, dwa razy w tygodniu.
Jak wyjaśnia, trudno takie filie nazwać POZ-etem, który zapewni ciągłą opiekę pacjentom.
- To novum ostatnich czasów – zamykane są przychodnie – lekarze odchodzą, umierają albo zostają w pracy "na kilku godzinach". W tym miejscu tworzy się filia i niby NFZ ma pokrycie opieką określoną populację pacjentów, ale w praktyce wygląda to zupełnie inaczej. Pacjenci zaczynają szukać pomocy w innych placówkach – mówi prezes Janicka.
Dodaje: - Widzę to także w swojej placówce, do której zgłasza się coraz więcej pacjentów. Jednak, jeżeli mam już ponad 2,5 tys. pacjentów, to mam prawo nie przyjąć kolejnych deklaracji, bo nie zapewnię im odpowiedniej opieki. Ale przecież jeżeli przyjdzie ktoś z ostrym stanem to nie wyrzucę go za drzwi. Wtedy dla tych zadeklarowanych zabraknie czasu, muszą czekać – mówi prezes Janicka.
Nigdy nie było aż tylu pacjentów
- Nigdy nie było aż tylu pacjentów. Nigdy nie zdarzało mi się do tej pory pracować od 9 rano do 21:00 a tak pracuję już drugi tydzień. Wczoraj przyszłam o 7:30 a wyszłam z przychodni o 20:00. To efekt pandemii. Codziennie zlecam kilkanaście testów. To są osoby, które „wyłapujemy” na teleporadach. Gdyby takie osoby przychodziły do poradni, a pracuje u nas czterech lekarzy, wszyscy bylibyśmy mimo zaszczepienia, chorzy. Mamy opracowany cały system dla pacjentów, jeśli trzeba ich zbadać, w określonych godzinach – mówi dr Joanna Zabielska-Cieciuch.
Co jeszcze "zatyka" system? Dr Joanna Zabielska-Cieciuch mówi, że np. wczoraj dzwoniła pacjentka ze złamanym paznokciem, której ze sztucznym odpadł kawałek normalnego. Wczoraj też przyszły trzy osoby po skierowanie sanatoryjne a pielęgniarki w szkołach zorientowały się, że trzeba dzieciom robić bilanse.
- Musimy pilnować i robić segregację pacjentów, aby te osoby, które na przykład przyjdą z wysokim ciśnieniem nie kontaktowały się z osobami zakażonymi. To co zajmuje mi 3-4 godziny dziennie to rozmowy telefoniczne z pacjentami zarażonymi, pozostającymi w izolacji domowej. Oni mają tylko nas. Są pacjenci, do których dzwonimy nawet 3-4 razy dziennie. Informują, że się źle czują, że spadła im saturacja i to nie jest dwuminutowa rozmowa. Rozmowa z pacjentem, który ma dodatni wynik, zajmuje mi 15 – 20 minut zanim wytłumaczę mu co ma robić, jakie leki przyjmować, czym się inhalować, kiedy ma dzwonić po pogotowie – mówi dr Zabielska- Cieciuch.
Jak dodaje, dzwonią też rodzice dzieci, które są na kwarantannach po raz trzeci od września, bo się dowiedzieli, że po zleceniu testu, jeśli jego wynik jest ujemny, to dziecko będzie miało ją skróconą. Oprócz Covid-19 są też wszystkie inne problemy tego świata. Ludzi bolą kręgosłupy, mają ciśnienie, cukrzycę, bolą ich brzuchy, mają biegunkę. Chociaż ten ostatni objaw, jest też do weryfikacji czy nie jest to Covid.
- Moja normalna praca to przyjęcie 20 – 25 pacjentów dziennie. Ponieważ nasza przychodnia jest mała, mamy pod opieką 6 tys. pacjentów i pracuje czterech lekarzy, to statystycznie przepada na jednego lekarza 1,5 tys. pacjentów. Jesteśmy placówką edukacyjną – uczymy studentów i rezydentów. Nie ma pędu do tego, aby mieć 2,5 tys. pacjentów na lekarza. I pacjenci dzięki temu mają komfort i my też. Dzisiaj jednak tego komfortu nie ma - mówi dr Zabielska-Cieciuch.
Przeciążenie systemu POZ
Jak podkreśla specjalistka medycyny rodzinnej, od kiedy doszły w POZ obowiązki związane z covid a do tego pacjenci z chorobami przewlekłymi, którzy do tej pory leczyli się w poradniach i teraz mają tylko teleporady, ich liczba zwiększyła się ponad dwukrotnie.
- Przez 20 lat nie było czegoś takiego - miałam już ośmiu pacjentów z cukrem na poziomie 400. Kiedyś wydałabym skierowanie, aby to wyrównano w szpitalu. Dzisiaj to jest niemożliwe. Po pierwsze nie ma gdzie ich skierować a po drugie pacjenci błagają, aby ich nie kierować do szpitala i mówią: „tam złapię covid i nie wrócę”. Nasi podopieczni umierają i nie jest tak, że przechodzę nad tym do porządku dziennego i że nie odbija się to na psychice. Do tego są „myślący inaczej”, którzy nie chcą robić testów, bo… przy dodatnim wyniku dzieci będą na kwarantannie i będą wściekłe, że nie mogą chodzić do szkoły. To jest nasza codzienność – mówi dr Zabielska-Cieciuch.
Jak podkreśla, to co się dzieje to między innymi efekt powrotu dzieci do szkół, które są wylęgarnią zakażeń. Dodatkowo, tak jak co roku, jesień sprzyja wirusom. Wszystko wskazuje na to, że kolejki do lekarzy będą się jeszcze wydłużać.
Czytaj: Ogromne kolejki do lekarzy rodzinnych. "Kumulacja wszystkiego, co możliwe"
Czytaj: Nie ma już limitów przyjęć do lekarzy specjalistów. Efekt? "Kolejki były i są"
Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.
ZOBACZ KOMENTARZE (3)