Górny Śląsk: jak ołów truł dzieci hutników
Według dzisiejszych norm wszystkie przebadane 40 lat temu w katowickich Szopienicach dzieci musielibyśmy uznać za chore - wspomina w reportażu w Gazecie Wyborczej Jolanta Król, która w latach 70. pracowała w przychodni rejonowej i zetknęła się z przypadkami ołowicy wśród dzieci robotników z Huty Metali Nieżelaznych Szopienice.

Przed II wojną światową Edmund Gryglewicz, lekarz z Raciborza, zorganizował oddział chorób wewnętrznych i wydzielił sześć łóżek dla chorób zawodowych. Kładł na nich hutników, którzy słaniali się na nogach, mieli anemię, wypadały im zęby.
Ale to nie on dowiódł, że ołowica niszczy w Szopienicach nie tylko hutników, lecz także tysiące ich dzieci. Jolanta Król przebadała pięć tysięcy dzieci - setki było upośledzonych i niepełnosprawnych. Według dzisiejszych norm wszystkie musielibyśmy uznać za chore, ale wtedy normy były inne. Dopuszczalny próg poziomu ołowiu w moczu był sześciokrotnie wyższy niż dziś.
Profesor Bożena Hager-Małecka, konsultant w dziedzinie pediatrii w trzech województwach: katowickim, częstochowskim i opolskim, zaalarmował partyjnych dygnitarzy o wynikach badań prowadzonych pod jej kierownictwem przez Jolantę Król. Choroba zawodowa wśród dzieci - to nie mieści się w socjalistycznym systemie wartości. Sprawa jest wstydliwa, zamiatana pod dywan (Jolanta Król nie może obronić doktoratu).
Piec do wytapiania ołowiu zamknięto w 1981 roku, potem stopniowo kolejne. W 2002 roku wstrzymano wytop cynku. Dziś w tym, co zostało z huty, odzyskuje się już tylko ołów ze starych akumulatorów.
W Szopienicach działa dzisiaj szpital geriatryczny. Pracuje w nim doktor Jarosław Derejczyk. Czy w dzielnicy widać jeszcze skutki ołowicy? - Zdrowotnych raczej już się nie zauważa, choć po tylu latach trudno rozstrzygnąć, co może być skutkiem dawnego zatrucia ołowiem, a co normalnego starzenia się - odpowiada.
Więcej: www. gazeta.pl
ZOBACZ KOMENTARZE (0)