Wojna w Ukrainie. Rodzina salowej ze szpitala w Szczecinie uciekła z piekła. "Mamo, na nas bomby zrzucają"
Rodzina salowej Haliny Yasinskiej, która pracuje na dziecięcym bloku operacyjnym szpitala Zdroje w Szczecinie, uciekła do Polski z ogarniętej wojną Ukrainy. - Nasz świat legł w gruzach. Nie wierzyliśmy, że coś tak potwornego może się wydarzyć. Od córki docierały dramatyczne wieści, aż usłyszeliśmy: Mamo, my uciekamy, bo na nas bomby zrzucają - opowiada kobieta.
- Córka i wnuczki Haliny Yasinskiej, salowej ze szpitala „Zdroje” w Szczecinie, po dwóch nocach ukrywania się w zimnej piwnicy, bez prądu, w ostrzeliwanym miasteczku na północ od Odessy, uciekły do Polski
- - Powiedziałam córce, żeby wszystko zostawiła, zabrała tylko dokumenty i leki dla dzieci. Najważniejsze to uciec z tego piekła - wspomina salowa
- Dyrektor szpitala „Zdroje” jest w stałym kontakcie z lekarzami jednej z placówek w obwodzie rówieńskim. - Nie mają jak udzielać pomocy rannym. Brakuje wszystkiego - opowiada
- Personel szczecińskiej lecznicy zmobilizował się i zebrał w kilka godzin ogromne paczki darów m.in. z opatrunkami, aparatami do przetoczeń, kroplówkami i płynami infuzyjnymi. Pomocy potrzebują jeszcze dwie ukraińskie lekarki z dziećmi
Poruszająca historia salowej ze szpitala w Szczecinie. Jej rodzina uciekła z Ukrainy
Pani Natalia z córkami, 10-letnią Kasią, 6-letnią Olą i 3-letnią Marysią, uciekły do Szczecina z ogarniętego wojną miasteczka na północ od Odessy. W Polsce od trzech lat mieszkają rodzice Ukrainki. Halina Yasinska jest salową na dziecięcym bloku operacyjnym szpitala „Zdroje”, a jej mąż pracuje w Goleniowskim Parku Przemysłowym.
Najazd wojsk rosyjskich na ich ojczyznę wstrząsnął całą rodziną.
- Nasz świat legł w gruzach. Do samego końca nie wierzyliśmy, że coś tak potwornego może się wydarzyć. Od córki docierały dramatyczne wieści, aż w sobotę rano odebraliśmy od niej telefon i usłyszeliśmy: Mamo, my uciekamy, bo na nas bomby zrzucają - opowiada pani Halina.
Po dwóch nocach ukrywania się w zimnej piwnicy, bez prądu, zięć salowej zawiózł żonę z córeczkami na dworzec do Lwowa, gdzie wsadził je do pociągu, a sam wrócił walczyć za swój kraj. Podróż do Szczecina trwała 80 godzin. Po przyjeździe dzieci wreszcie mogły się wtulić w ramiona swojej ukochanej babci, wyczekującej ich na Dworcu Centralnym. Nie miały ze sobą niczego.
- Powiedziałam córce, żeby wszystko zostawiła, zabrała tylko dokumenty i leki dla dzieci. Jakoś tu sobie poradzimy. Najważniejsze to uciec z tego piekła - wspomina kobieta.
Dzięki pomocy mieszkańców regionu szybko udało się skompletować wyprawkę dla pani Natalii i jej córek. Teraz z dziadkami szukają mieszkania, które będą mogli wspólnie wynająć i rozpocząć nowy rozdział swojego życia.
Pielęgniarki, salowe, kuchenkowe z Ukrainy - bez nich szpital nie mógłby funkcjonować
Pani Halina, jak zapewnia rzeczniczka szczecińskiego szpitala Magdalena Knop, jest cenionym i szanowanym pracownikiem, podobnie jak 60 pozostałych zatrudnionych tu Ukraińców. Są wśród nich zarówno medycy, jak i personel pomocniczy.
- Salowe, kuchenkowe - bez nich szpital nie mógłby funkcjonować. Można je spotkać na oddziałach, w poradniach, pracowniach diagnostycznych. Na co dzień uśmiechnięte, pełne sympatii i życzliwości. Teraz przerażone i przepełnione strachem o najbliższych, którzy zostali w walczącej Ukrainie lub ratując życie próbują właśnie opuścić jej granice - opowiada Magdalena Knop.
Jak podkreśla, cała społeczność szpitala stara się wspierać i pocieszać swoich kolegów z Ukrainy.
W Ukrainie lekarze nie mają, jak udzielać pomocy rannym. "Brakuje wszystkiego"
Łukasz Tyszler, dyrektor szpitala „Zdroje”, zapewnia, że jest w stałym kontakcie z dyrektorem jednej z lecznic w obwodzie rówieńskim.
- Otrzymaliśmy informację o dramatycznej sytuacji, jaka tam panuje. Lekarze nie mają, jak udzielać pomocy rannym i ciężko chorym pacjentom. Brakuje wszystkiego - mówi Tyszler.
Personel szczecińskiej lecznicy zmobilizował się i zebrał w kilka godzin ogromne paczki darów m.in. z opatrunkami, aparatami do przetoczeń, kroplówkami i płynami infuzyjnymi, nićmi chirurgicznymi…
- Wymieniać można by długo. Pamiętamy też o najmłodszych, najbardziej bezbronnych ofiarach tej brutalnej wojny - noworodkach i niemowlętach. Dla nich przygotowaliśmy mleka modyfikowane, odżywki i pieluchy - zapewnia dyrektor szpitala.
Podkreśla także, że na tym szpital nie poprzestanie. - Będziemy ostro działać dalej. Aktualnie jednak skupiamy się na tym, aby to, co już przygotowaliśmy, jak najszybciej wyjechało w kierunku granicy. Liczymy też na lepszą koordynację tej pomocy na poziomie rządowym - podkreśla.
Dwie lekarki z dziećmi nie mają, jak wrócić z Ukrainy
Niezależnie od tego, szpital kontaktuje się z lekarzami z Ukrainy, którzy w dramatycznych okolicznościach zmuszeni są opuścić swoje rodzinne strony.
- Obecnie naszej pomocy potrzebują dwie lekarki wraz z dziećmi. Będziemy organizowali dla nich transport z granicy ukraińskiej do Szczecina oraz zakwaterowanie tu na miejscu - zapowiada Magdalena Knop.
Pani Halina ze łzami w oczach nie może nadziękować się za okazane jej rodakom wsparcie. - Bardzo dziękujemy wszystkim, którzy tu w Polsce tak nam pomagają. Największa pomoc, jaką dostajemy, jest właśnie od Was - mówi łamiącym się głosem.
ZOBACZ KOMENTARZE (0)