Zamknąć połowę porodówek, skomercjalizować placówki. Dyrektor o sytuacji szpitali
Wojciech Puzyna, prezes Szpitala Specjalistycznego św. Zofii w Warszawie twierdzi, że komercjalizacja, a nie prywatyzacja, może być rozwiązaniem trudnej sytuacji polskich szpitali. Likwidacja niedochodowych placówek może z kolei pomóc w poprawie jakości świadczonych usług oraz rozwiązaniu problemów finansowych. W ocenie dyrektora szpitale, w których liczba porodów wynosi od 300 do 400 rocznie, są nieopłacalne.

- Wojciech Puzyna, prezes Szpitala Specjalistycznego św. Zofii w Warszawie w rozmowie z Radiem Gdańsk wskazuje, że komercjalizacja, a nie prywatyzacja, może stanowić rozwiązanie trudnej sytuacji polskich szpitali
- Kolejnym punktem jest twierdzenie Puzyny, że likwidacja niedochodowych placówek może przyczynić się do poprawy jakości świadczonych usług
- Według dyrektora szpitale, w których liczba porodów wynosi od 300 do 400 rocznie, są nieopłacalne. Mówił o tym na antenie Radia Gdańsk
Zamknąć połowę porodówek?
- Należy zamknąć połowę porodówek, ponieważ realizowanie 300 czy 400 porodów w ciągu roku - innymi słowy średnio jednego porodu na dobę - nie daje ani utrzymania, ani treningu zespołowi - zauważa w rozmowie z Radiem Gdańsk dyrektor Puzyna i dodaje, że "trzeba stanąć oko w oko z rzeczywistością i zmierzyć się z tym także organizacyjnie na szczeblu województw, na szczeblu centralnym".
W szpitalu św. Zofii, jak mówi Puzyna, liczba porodów również spadła. W 2017 roku po raz pierwszy i jedyny szpital przekroczył 7 tysięcy, zaś w 2022 r. odnotowano tam blisko 6 tys. porodów.
- To średnio ponad 15 na dobę i to jest coś, co daje szansę na funkcjonowanie placówki - podkreśla. - Warszawa to 16 ośrodków, w których przyjmuje się porody i to zdecydowanie za dużo, bo niektóre mają po kilka porodów na tydzień - i to jest bez sensu. Zresztą, spójrzmy na to szerzej: rzetelni analitycy uważają, że bez najmniejszej szkody dla pacjentów moglibyśmy zlikwidować co najmniej jedną trzecią szpitali i nadal byłaby zachowana pełna dostępność i lepsza jakość, bo pozostałe szpitale miałyby lepsze finansowanie, a w efekcie mogłyby się sprawniej restrukturyzować, remontować i funkcjonować zdecydowanie efektywniej - dodaje.
"Wydumane problemy" polskiego szpitalnictwa
Jak przyznaje, takie pomysły nie mają najlepszego odbioru w społeczeństwie. - To jest rola polityków: przekonywać społeczeństwo, że na tym nie straci, a zyska, bo zyska przede wszystkim jakość - podkreśla. Wspomina także wizytę profesora położnika z Australii, który skomentował sytuację w polskich szpitalach i powiedział: "wy macie jakieś wydumane problemy, ponieważ u mnie ośrodek najwyższego referencyjnego trzeciego poziomu znajduje się w odległości jak z Warszawy do Madrytu, w związku z tym każdą pacjentkę czy każdego noworodka trzeba samolotem przetransportować".
- U nas problemem jest 15 czy 20 km i to są trochę wydumane problemy. Możemy powiedzieć, że na samym początku reformowania, na początku lat 90. popełniliśmy dużo fundamentalnych błędów, które później trudno było odwrócić - zauważa dyrektor.
- Mam okazję funkcjonować jako lekarz 45 lat w systemie, w związku z tym patrzyłem na to, co było wcześniej, patrzę na to, co jest teraz i w zasadzie niewiele się poprawiło - stwierdza Puzyna. - Nadal interes partykularny, interes poszczególnych grup zawodowych dominuje w systemie i nie pozwala uczynić go autentycznie przyjaznym pacjentowi, zapewniającym bezpieczeństwo i jakość - dodaje.
Szpitale powinny być maksymalnie wojewódzkie, nie powiatowe
Zdaniem Puzyny "należało zatrzymać szpitale na szczeblu województw samorządowych, a nie rozdrabniać na powiaty".
- Wtedy efektywne zarządzanie tym całym potencjałem byłoby zdecydowanie sprawniejsze, zdecydowanie lepsze. Warszawa jest świetnym przykładem: mamy 7 organów założycielskich, każdy ciągnie w swoją stronę, bo nie ma ośrodka decyzyjno-koordynującego, którym mógłby być wojewoda. Nigdy tak nie zrobiono - zauważa.
- Mamy najwięcej na świecie - w przeliczeniu na liczbę mieszkańców - sal operacyjnych, mammografów itd. Nasze sale operacyjne w większości kończą pracę o godzinie 13. Budujemy kolejne, natomiast wszędzie na świecie sala operacyjna, która nie zaczyna pracy o godzinie 8 i nie kończy o 20 jest nieefektywna. Nie można tego kontynuować - podkreśla w rozmowie z Radiem Gdańsk dyrektor.
Specjaliści są, ale uciekli do sektora prywatnego. Bo nie ma regulacji
W ocenie dyrektora Puzyny specjalistów wcale nam nie brakuje.
- Specjaliści powędrowali do prywatnego sektora, który przerasta także cały system, bo nie ma żadnych regulacji w tym zakresie. Każdy, nawet jeszcze nie będąc specjalistą, może uruchomić swoją prywatną praktykę - zauważa Puzyna.
Dyrektor zauważa, że jako szef szpitala "nie ma prawa zapytać żadnego z lekarzy, gdzie jeszcze pracuje".
- Potem nagle okazuje się, że pracujący u mnie doktor pracuje jednocześnie w czterech szpitalach, a inny doktor właśnie skończył trzy doby dyżurowania - każdą dobę w innym szpitalu - i nikt tego nie weryfikuje, a jeszcze inny po bardzo ciężkim dyżurze wychodzi, by iść do swojej prywatnej praktyki, zamiast odpocząć - przyznaje.
Nie prywatyzacja, a komercjalizacja
Dyrektor Puzyna "nie uważa, by szpitale należało prywatyzować". - Natomiast należy rozróżnić komercjalizację od prywatyzacji: jestem za komercjalizacją, ponieważ wymusza to w jakimś stopniu system, w którym funkcjonujemy, który wyklucza udzielanie usług komercyjnych w samodzielnych publicznych zakładach opieki zdrowotnej także po wyczerpaniu limitu kontraktu - zauważa.
- Przekształcenie mojego szpitala, który nigdy nie był zadłużony, nadal nie jest i radzi sobie sam, przez ostatnie 10 lat nie otrzymał żadnej dotacji, żadnego wsparcia od organu założycielskiego, czyli od właściciela, którym jest miasto stołeczne Warszawa, nastąpiło jedynie z tego względu, że rozbudowaliśmy szpital na stulecie jego istnienia w 2012 roku, a kontrakt z NFZ-em nie wzrósł. Trzeba było szukać sposobów na to, by zwiększyć przychody szpitala i jedyną drogą było skomercjalizowanie, a tym samym możliwość wykorzystania nadwyżek potencjału, by zarobić na to, żeby ten szpital nadal był niezadłużony - odnotowuje dyrektor.
Jak wspomina, "w pierwszej połowie lat 90., kiedy powstał pomysł samodzielnych publicznych zakładów opieki zdrowotnej ustalono, że jest to forma na krótką metę, przejściowa do pełnej komercjalizacji całego systemu".
Przestrzega, by nie mylić prywatyzacji i komercjalizacji. - Mam zakład skomercjalizowany, ale moim podmiotem założycielskim, właścicielem, który decyduje o wszystkim, jest samorząd - w tym wypadku samorząd miasta stołecznego Warszawy - i to zupełnie zmienia sytuację. Nadal nadrzędny jest kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia, a dodatkiem, który możemy legalnie realizować, są usługi komercyjne, zarówno w obszarze ambulatoryjnym, jak i w części stacjonarnej - informuje.
- Jeśli pacjentka ma do wyboru czekać na operację 4 lata, a może ją zrobić za dwa miesiące płacąc za to - niektóre z nich wybierają taką opcję - podsumowuje.
Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.
ZOBACZ KOMENTARZE (10)