Współpłacenie za świadczenia w publicznym szpitalu poza kontraktem - powrót tematu
Operacji z pominięciem kolejki można się poddać w Poliklinice MSWiA w Olsztynie uiszczając darowiznę na rzecz działającej przy szpitalu Fundacji Hipokrates.

Gazeta Wyborcza opisuje przypadek pacjenta, który wpłacając 2 tysiące złotych na rzecz Fundacji Hipokrates, działającej przy szpitalu MSWiA w Olsztynie, uniknął długiego czekania w kolejce na operację nogi. W kolejce na zabieg musiałby czekać około dwóch lat.
Fundacja medyczna Hipokrates, która powstała w 1996 roku zajmuje się różnymi formami wspierania szpitala MSWiA. Utrzymuje się z różnych datków, między innymi z wpłat od pacjentów.
Janusz Chełchowski, dyrektor polikliniki, potwierdził, że sporadycznie można wykonać w poliklinice operacje, wpłacając uprzednio pieniądze na Fundację Hipokrates. W zeszłym roku takich odpłatnych zabiegów na ortopedii było kilka.
NFZ: można, ale...
Takie sytuacje dopuszcza też NFZ. Jak powiedziała dziennikarce Gazety Wyborczej Magdalena Mil, rzecznik prasowy olsztyńskiego oddziału funduszu, publiczny szpital może świadczyć usługi prywatne, ale poza umową z funduszem.
– Prywatne operacje w publicznym szpitalu nie mogą wpływać na czas oczekiwania na zabieg przez pacjentów z ubezpieczenia - zaznacza Mil.
Dyskusja wokół kwestii współpłacenia czy płacenia za operacje ponadlimitowe w publicznych szpitalach przez pacjentów, to nic nowego. Prowadzono ją już w 2004 roku. Ówczesny minister zdrowia Marek Balicki, przeciął wówczas te rozważania, argumentując, że prawo nie zezwala na płacenie pacjentom za zabiegi w szpitalach publicznych.
Warto przypomnieć, że w 2005 roku Sąd Grodzki w Białymstoku uznał, że były dyrektor szpitala klinicznego białostockiej Akademii Medycznej, Jerzy Kamiński, złamał prawo wprowadzając dobrowolne opłaty za udzielenie świadczenia poza kolejnością, ale nie poniesie kary, bo działał w dobrych intencjach. Ten salomonowy wyrok z ulgą przyjęli inni dyrektorzy szpitali, którzy publicznie przyznali się do pobierania podobnych opłat od pacjentów. – Czuję, że moralnie wygrałem, nie jestem winny – mówił nam Jerzy Kamiński. – Fakt, że sąd mnie nie ukarał, oznacza że nic złego nie zrobiłem.
Sąd: nie można, ale...
Zdaniem sądu doszło do złamania przepisów ustawy o powszechnym ubezpieczeniu w NFZ. Jak uzasadniał sędzia Tomasz Pannert, obowiązujące w Polsce prawo nie zezwala na pobieranie opłat od osób ubezpieczonych w NFZ. W odczytanym uzasadnieniu wyroku sedzia zaznaczył jednak, że "obwiniony chciał coś w tym nieracjonalnie funkcjonującym systemie zrobić właściwego, coś, co by ten system usprawniło" i pozwoliło skrócić kolejki oczekujących do lekarza.
W listopadzie 2003 r., ze względu na limit świadczeń zakontraktowanych przez NFZ, szpital kliniczny w Białymstoku musiał ograniczyć liczbę przyjęć w przychodniach specjalistycznych. Dyrektor placówki, Jerzy Kamiński, zdecydował wówczas, że pacjenci będą mieli możliwość przyjęcia poza kolejką, pod warunkiem podpisania deklaracji o zrzeczeniu się prawa do ubezpieczenia w NFZ i uiszczenia opłaty w wysokości 15 zł. Pod naciskiem krytyki już po dwóch dniach wycofał się z tej decyzji.
W tym okresie kolejka pacjentów oczekujących na wizytę u lekarza w przyszpitalnej przychodni kliniki w Białymstoku była tak długa, że już praktycznie zapisywano ich na pierwszy kwartał, nawet na kwiecień. Nowi pacjenci mieli wybór – albo zapisać się w kolejce i czekać tygodniami, albo zapłacić 15 zł i być przyjętym tego samego dnia.
Kolejka się skracała
– Myślałem tak – tłumaczył nam swoje racje przed laty dyrektor Jerzy Kamiński. – Sytuacja jest absurdalna. Pacjenci przychodzą i narzekają, że mogą być przyjęci dopiero za kilka miesięcy, szczególnie w poradniach kardiochirurgicznej i neurologicznej. Ten człowiek miał wybór: jechać z Białegostoku do Lublina, Olsztyna czy Warszawy albo pojść – powiedzmy – do spółdzielni lekarskiej, gdzie by zapłacił 100 złotych. Daliśmy mu alternatywę – u nas płacił 15 zł. Te kwotę ustaliliśmy zgodnie z rozporządzeniem o liczeniu kosztów w publicznym szpitalu. Publiczna kolejka również się skracała. Działałem też w interesie zakładu, bo 5 zł od każdej porady dawałem zarobić lekarzowi.
Nie wszyscy byli zadowoleni z takiego pomysłu. Do szpitala zjechali dziennikarze, wezwani na odsiecz przez pacjentów. Jerzy Kamiński był bodaj pierwszym dyrektorem szpitala, który w błysku fleszy i przed obiektywem kamer musiał tłumaczyć się ze współpłacenia. – To był horror – mówił dziennikarzowi Rynku Zdrowia.
Na wspomnienie tamtych dni dyrektor regionalnego oddziału NFZ Adam Kurluta nie wiedział czy śmiać się czy płakać. Wysłał szpiega: – Ja tam nie mogłem pójść, bo tam moją twarz znają – tłumaczył nam. Poszedł kolega. Noszący okulary pracownik NFZ chciał zarejestrować się do okulisty. W rejestracji usłyszał: "To 15 zł i książeczkę zdrowia proszę". – Ja nie mam książeczki zdrowia z sobą. "A to 50 proszę."
Minister pogroził
Awantura wybuchła na całego, kiedy jeden z lekarzy odmówił przyjęcia pacjenta za 5 zł. Dodatkowo okazało się, że w zamieszaniu od sześciorga pacjentów rejestratorka pobrała pieniądze, choć mogli być przyjęciu w tym samym dniu, bo akurat wypadała ich kolejka. - W tym zamieszaniu, przyznaję, że mogło się to zdarzyć – mówił Jerzy Kamiński. - Wysłaliśmy do nich listy z przeprosinami.
We wrześniu 2004 roku Jerzy Kamiński złożył rezygnację. Po jego rezygnacji ze stanowiska NIK przeprowadziła kontrolę szpitala w zakresie zaciągania zobowiązań i windykacji należności. Kontrolerzy nie postawili żadnych zarzutów dotyczących złamania dyscypliny finansów publicznych.
Podobne wypadki, miały miejsce także między innymi w szpitalach w Tczewie i Kościerzynie. Interweniował wówczas ówczesny minister zdrowia Marek Balicki, który oświadczył, że obowiązujące prawo nie przewiduje takiej możliwości i zagroził, że pobieranie opłat przez placówki publiczne będzie karane.
Czytaj więcej na www.olsztyn.gazeta.pl
ZOBACZ KOMENTARZE (0)