Opowiedział o warunkach na oddziale i został zwolniony. "Dostałem godzinę na spakowanie się"
Ordynator oddziału dziecięcego szpitala psychiatrycznego w Świeciu opowiedział w mediach o warunkach, w jakich leczeni są pacjenci i stracił pracę. - Dostałem godzinę na spakowanie się i opuszczenie szpitala. Jak w korporacji - powiedział "Gazecie Wyborczej" Adrian Kowalski, były już ordynator dziecięcej psychiatrii.

- "GW" opisała sytuację, jaka panuje na oddziale dziecięcym szpitala psychiatrycznego w Świeciu
- Terapie grupowe prowadzi się na korytarzu, małe dzieci i młodzież hospitalizowani są w tych samych salach i nie ma izolatki
- - W ostatnich 12 miesiącach doszło do trzech poważnych incydentów: próby uduszenia, agresji 17-latka w psychozie wobec 8-letniego dziecka i próby gwałtu 16-latka na małoletnich pacjentach - przyznał w rozmowie z gazetą były już ordynator oddziału, Adrian Kowalski
- W odpowiedzi na materiał gazety otrzymał od dyrektora trzy różne oświadczenia do podpisania oraz rozwiązanie umowy
Ordynator opowiedział o warunkach, w jakich leczeni są mali pacjenci i został zwolniony
O psychiatrii dziecięcej w Wojewódzkim Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Świeciu zrobiło się głośno na początku września po tym, jak bydgoski oddział redakcji "Gazety Wyborczej" opublikował fragmenty listu Czytelnika, z którego wynikało, że oddział zmaga się z bardzo trudną sytuacją lokalową. W efekcie szpitalna szkoła zmuszona jest prowadzić zajęcia w jadalni, terapie grupowe prowadzone są na korytarzu, małe dzieci i młodzież z chorobami psychicznymi muszą przebywać w tych samych salach i nie ma izolatki dla pacjentów agresywnych.
Ordynator oddziału Adrian Kowalski w rozmowie z gazetą nie zaprzeczył. Przyznał natomiast, że od blisko dwóch lat, gdy przejął kierownictwo na dziecięcej psychiatrii, alarmuje o złej sytuacji i niebezpieczeństwie utraty życia i zdrowia pacjentów.
- Ciągle byłem zapewniany, że dyrekcja się stara o pieniądze, m.in. o te z ministerialnego grantu, gdy do podziału na oddziały psychiatryczne dla dzieci było 80 mln zł. Ale ich nie dostaje. A potrzeby są pilne - mówił.
Jak opowiadał dalej, "oddział nie dysponuje ani jedną salą izolacyjną dla szczególnie niebezpiecznych pacjentów". Przez to "na tych samych salach równocześnie leżą 6-8-latkowie i prawie dorośli pacjenci w ciężki psychozach ponarkotykowych czy z zaostrzeniem schizofrenii.
- W ostatnich 12 miesiącach doszło do trzech poważnych incydentów: próby uduszenia, agresji fizycznej 17-latka w psychozie wobec 8-letniego dziecka i próby gwałtu 16-latka na małoletnich pacjentach. Wszystkie te zdarzenia mogłyby skończyć się tragicznie, gdyby nie szybka interwencja naszego personelu. Jednemu z nieletnich zostały nawet postawione zarzuty prokuratorskie - wyliczał lekarz.
Jednocześnie - jak zaznaczył, "do wszystkich tych zdarzeń mogłoby nie dojść, gdyby oddział dysponował odpowiednimi warunkami".
"Dostałem godzinę na spakowanie się i opuszczenie szpitala"
Dyrektor szpitala Dariusz Rutkowski w rozmowie z "GW" wyjaśniał, że funkcję izolatki pełni jedna z oddziałowych sal, a oddział przeszedł remont. Przyznał także, że starał się o pieniądze z Ministerstwa Zdrowia na remont poddasza, który zagwarantowałby powiększenie oddziału, ale szpital ich nie dostał. Część informacji, które przekazano "Wyborczej", mija się natomiast z prawdą. Jest bowiem klimatyzowana sala do terapii zajęciowej.
Po ukazaniu się materiału ordynator otrzymał do podpisania trzy różne oświadczenia. W pierwszym miał przyznać, że nie ma wystarczających kompetencji do kierowania oddziałem, w drugim, że nie jestem w stanie koordynować jego pracami i zapewnić bezpieczeństwa pacjentów, w trzecim - zagwarantować bezpieczeństwo wszystkich pacjentów bez względu na warunki lokalowe.
Ostatnim drukiem, jaki dostał, było rozwiązanie umowy kontraktowej ze skutkiem natychmiastowym. Jako powód, dyrektor podał złamanie jednego z zapisów kontraktu, zobowiązującego ordynatora do "zachowania w tajemnicy warunków umowy oraz nieprzekazywania innych informacji i danych stanowiących tajemnicę szpitala" pozyskanych w związku z pracą w szpitalu.
- Dostałem godzinę na spakowanie się i opuszczenie szpitala. Jak w korporacji - opowiada "GW" Kowalski. - Liczyłem się ze zwolnieniem. Gra toczyła się jednak o ważniejsze sprawy. Zachowanie stanowiska było dla mnie sprawą drugorzędną. Walczyłem przecież o poprawę bezpieczeństwa i godne warunki dla pacjentów. Na rozmowę z "Wyborczą" zgodziłem się dlatego, że doszedłem do ściany. Wyczerpałem wszelkie służbowe ścieżki, aby wpłynąć na odpowiednie decyzje dyrekcji - tłumaczył.
Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.
ZOBACZ KOMENTARZE (19)