×
Subskrybuj newsletter
rynekzdrowia.pl
Zamów newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.
Podaj poprawny adres e-mail
  • Musisz zaznaczyć to pole

Opowiedział o warunkach na oddziale i został zwolniony. "Dostałem godzinę na spakowanie się"

Autor: oprac. MCD • Źródło: Rynek Zdrowia, "Gazeta Wyborcza"12 września 2023 11:15Aktualizacja: 12 września 2023 11:20

Ordynator oddziału dziecięcego szpitala psychiatrycznego w Świeciu opowiedział w mediach o warunkach, w jakich leczeni są pacjenci i stracił pracę. - Dostałem godzinę na spakowanie się i opuszczenie szpitala. Jak w korporacji - powiedział "Gazecie Wyborczej" Adrian Kowalski, były już ordynator dziecięcej psychiatrii.

Opowiedział o warunkach na oddziale i został zwolniony. "Dostałem godzinę na spakowanie się"
Ordynator oddziału dziecięcego opowiedział o warunkach, w jakich leczeni są pacjenci i stracił pracę Fot. Shutterstock
  • "GW" opisała sytuację, jaka panuje na oddziale dziecięcym szpitala psychiatrycznego w Świeciu
  • Terapie grupowe prowadzi się na korytarzu, małe dzieci i młodzież hospitalizowani są w tych samych salach i nie ma izolatki
  • - W ostatnich 12 miesiącach doszło do trzech poważnych incydentów: próby uduszenia, agresji 17-latka w psychozie wobec 8-letniego dziecka i próby gwałtu 16-latka na małoletnich pacjentach - przyznał w rozmowie z gazetą były już ordynator oddziału, Adrian Kowalski
  • W odpowiedzi na materiał gazety otrzymał od dyrektora trzy różne oświadczenia do podpisania oraz rozwiązanie umowy

Ordynator opowiedział o warunkach, w jakich leczeni są mali pacjenci i został zwolniony 

O psychiatrii dziecięcej w Wojewódzkim Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Świeciu zrobiło się głośno na początku września po tym, jak bydgoski oddział redakcji "Gazety Wyborczej" opublikował fragmenty listu Czytelnika, z którego wynikało, że oddział zmaga się z bardzo trudną sytuacją lokalową. W efekcie szpitalna szkoła zmuszona jest prowadzić zajęcia w jadalni, terapie grupowe prowadzone są na korytarzu, małe dzieci i młodzież z chorobami psychicznymi muszą przebywać w tych samych salach i nie ma izolatki dla pacjentów agresywnych.

Ordynator oddziału Adrian Kowalski w rozmowie z gazetą nie zaprzeczył. Przyznał natomiast, że od blisko dwóch lat, gdy przejął kierownictwo na dziecięcej psychiatrii, alarmuje o złej sytuacji i niebezpieczeństwie utraty życia i zdrowia pacjentów.

- Ciągle byłem zapewniany, że dyrekcja się stara o pieniądze, m.in. o te z ministerialnego grantu, gdy do podziału na oddziały psychiatryczne dla dzieci było 80 mln zł. Ale ich nie dostaje. A potrzeby są pilne - mówił. 

Jak opowiadał dalej, "oddział nie dysponuje ani jedną salą izolacyjną dla szczególnie niebezpiecznych pacjentów". Przez to "na tych samych salach równocześnie leżą 6-8-latkowie i prawie dorośli pacjenci w ciężki psychozach ponarkotykowych czy z zaostrzeniem schizofrenii. 

- W ostatnich 12 miesiącach doszło do trzech poważnych incydentów: próby uduszenia, agresji fizycznej 17-latka w psychozie wobec 8-letniego dziecka i próby gwałtu 16-latka na małoletnich pacjentach. Wszystkie te zdarzenia mogłyby skończyć się tragicznie, gdyby nie szybka interwencja naszego personelu. Jednemu z nieletnich zostały nawet postawione zarzuty prokuratorskie - wyliczał lekarz.

Jednocześnie - jak zaznaczył, "do wszystkich tych zdarzeń mogłoby nie dojść, gdyby oddział dysponował odpowiednimi warunkami".

"Dostałem godzinę na spakowanie się i opuszczenie szpitala"

Dyrektor szpitala Dariusz Rutkowski w rozmowie z "GW" wyjaśniał, że funkcję izolatki pełni jedna z oddziałowych sal, a oddział przeszedł remont. Przyznał także, że starał się o pieniądze z Ministerstwa Zdrowia na remont poddasza, który zagwarantowałby powiększenie oddziału, ale szpital ich nie dostał.  Część informacji, które przekazano "Wyborczej", mija się natomiast z prawdą. Jest bowiem klimatyzowana sala do terapii zajęciowej. 

Po ukazaniu się materiału ordynator otrzymał do podpisania trzy różne oświadczenia. W pierwszym miał przyznać, że nie ma wystarczających kompetencji do kierowania oddziałem, w drugim, że nie jestem w stanie koordynować jego pracami i zapewnić bezpieczeństwa pacjentów, w trzecim - zagwarantować bezpieczeństwo wszystkich pacjentów bez względu na warunki lokalowe. 

Ostatnim drukiem, jaki dostał, było rozwiązanie umowy kontraktowej ze skutkiem natychmiastowym. Jako powód, dyrektor podał złamanie jednego z zapisów kontraktu, zobowiązującego ordynatora do "zachowania w tajemnicy warunków umowy oraz nieprzekazywania innych informacji i danych stanowiących tajemnicę szpitala" pozyskanych w związku z pracą w szpitalu.

- Dostałem godzinę na spakowanie się i opuszczenie szpitala. Jak w korporacji - opowiada "GW" Kowalski. - Liczyłem się ze zwolnieniem. Gra toczyła się jednak o ważniejsze sprawy. Zachowanie stanowiska było dla mnie sprawą drugorzędną. Walczyłem przecież o poprawę bezpieczeństwa i godne warunki dla pacjentów. Na rozmowę z "Wyborczą" zgodziłem się dlatego, że doszedłem do ściany. Wyczerpałem wszelkie służbowe ścieżki, aby wpłynąć na odpowiednie decyzje dyrekcji - tłumaczył.

Dowiedz się więcej na temat:
Podaj imię Wpisz komentarz
Dodając komentarz, oświadczasz, że akceptujesz regulamin forum
    PARTNER SERWISU
    partner serwisu

    Najnowsze