Bydgoszcz: taki wzrost liczby pacjentów wróży kłopoty...
Od początku roku Szpital Uniwersytecki nr 2 im. dr. Jana Biziela w Bydgoszczy przyjął prawie dwa tysiące więcej pacjentów niż rok temu w tym samym okresie. Może to oznaczać problemy finansowe i dłuższe kolejki oczekujących na świadczenia medyczne.

Jarosław Kozera, prezes Centrum Konsultingowego koordynującego pracę obu szpitali uniwersyteckich w Bydgoszczy wyjaśnia Gazecie Wyborczej, że 1100 pacjentów pochodzi z powiatu bydgoskiego, podczas gdy pozostałych 700 przyjechało z Inowrocławia, Świecia, Żnina, Nakła, Tucholi, Torunia. Z pierwszych sprawozdań wynika, że najbardziej oblężone oddziały to patologia ciąży, hematologia i reumatologia. Jeżeli chodzi o patologię, można to zjawisko wyjaśnić: rodzi wyż demograficzny i stąd więcej pacjentek.
- NFZ zapowiedział, że nie zapłaci w tym roku za przyjmowanie tzw. ponadlimitowych pacjentów. Niewykluczone, że inne szpitale ograniczają przyjęcia, bo obawiają się, że nie odzyskają wydanych pieniędzy. A ktoś musi tych chorych przyjąć. Przyszli więc do nas - mówi prezes Kozera.
Tak znaczący wzrost liczby pacjentów oznacza dla szpitala kłopoty finansowe. Kontrakt z NFZ był przygotowany na poziomie przyjęć z 2008 roku, nie zakładał więc takiego skoku kosztów. Podobna sytuacja może panować w Szpitalu Uniwersyteckim im. Jurasza w Bydgoszczy, jednak na razie nie wiadomo, czy istotnie tak jest. Raport w tej sprawie nie jest jeszcze gotowy.
- "Biziel" i "Jurasz" są szpitalami klinicznymi - przypomina Jarosław Kozera. - To tutaj odbywa się najwięcej wysokospecjalistycznych, drogich operacji. Te zabiegi będą wykonywane w pierwszej kolejności. Takie jest nasze zadanie. Zabezpieczone będą też pacjentki, które trafią na patologię ciąży i rodzące kobiety. Chorzy, których życie nie jest zagrożone, będą musieli dłużej czekać w kolejce. Poprosimy też o interwencję NFZ. Fundusz ma prawo sprawdzić, jak inne szpitale wywiązują się z realizacji swojego kontraktu.
Prezes Kozera podkreśla, że szpitale kliniczne nie mogą generować kolejnych długów, bo te trzeba przecież spłacać. Jego zdaniem NFZ powinien różnicować koszty, w zależności od stopnia referencyjności lecznicy oraz pilnować, by lżej chorzy trafiali do szpitali powiatowych, gdzie ich leczenie będzie kosztowało mniej. To jednak wymaga zmian na szczeblu centralnym.
ZOBACZ KOMENTARZE (0)