Wpisywanie na receptach międzynarodowych nazw leków to nie problem?
Wpisywanie na receptach międzynarodowych nazw leków nie powinno dla nikogo być problemem - uważa Wojciech Łuszczyna z Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych.

Takie oznaczenia stosuje coraz więcej lekarzy z uwagi na niejasną sytuację i trwający protest pieczątkowy. Zdaniem Krzysztofa Bukiela, przewodniczącego OZZL, dzięki temu lek będzie mógł być refundowany we wskazaniach klinicznych, a nie tylko we wskazaniach zarejestrowanych przez producentów farmaceutyków.
- Dzięki wpisywaniu międzynarodowych nazw leków, każdy pacjent otrzyma lek po najniższej cenie, bo aptekarz ma obowiązek wydania najtańszego zamiennika - przekonuje Bukiel.
Natomiast Wojciech Łuszczyna zwraca uwagę, że czasami pacjent może mieć obawy co do leku, którego wcześniej nie brał. Są jednak sytuacje, kiedy lekarz wypisuje na recepcie literki NZ, czyli ”nie zamieniaj”.
- Oznacza to, że pacjent nie otrzyma innego leku niż wskazany na recepcie. Chodzi o przypadki długotrwałego leczenia niektórych chorób, takich jak na przykład padaczka czy zaburzenia rytmu serca. Lekarz nie chce przestawiać pacjenta na inny lek nie dlatego, że dany lek może być lepszy lub gorszy, ale dlatego, że może mieć inne substancje pomocnicze i być inaczej tolerowany - zauważa rzecznik Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych w rozmowie z portalem rynekzdrowia.pl.
Jego zdaniem, dla aptekarzy stosowanie międzynarodowych nazw leków nie powinno być kłopotliwe, choć przyznaje, że w przypadku międzynarodowych nazw leków aptekarz ma do dyspozycji np. ponad 20 odpowiedników danego leku.
- W aptekach z powodów ekonomicznych nie ma wszystkich odpowiedników - są dwa, trzy. Ale można sprowadzić z hurtowni dany specyfik w ciągu kilku godzin lub następnego dnia - dodaje dr Łuszczyna.
Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.
ZOBACZ KOMENTARZE (0)